• Uczniowskim piórem IV ( 2011/ 2012)

        •  

          Uczniowskim piórem IV - baśnie, opowiadania


           

          Takiej opowieści nikt wcześniej nie napisał...

          2011/ 2012

          Edyta Wilczek

           

          Tam, gdzie ludzkie oko nie sięga

              Często miewam magiczne sny, lecz, niestety, zawsze wyparowują mi z głowy zaraz po otwarciu oczu. Tym razem jednak sen utkwił mi w głowie na dobre. Nie mogłam się go w żaden sposób pozbyć. A działo się to tak…
             Bardzo głęboko pod ściółką w lesie, gdzie ludzkie oko nie sięga, w krainie zwanej Ściółkolandią żyły sobie Ściółkołaziki. Miały one osiem nóg, sześć rąk, pięć par oczu i uszu osadzonych wokół głowy w ten sposób, że nic nie mogło umknąć ich uwadze.
               Ich ciała pokrywało miękkie futerko zmieniające kolor w zależności od potrzeby, tak że mogły się stawać niemal niezauważalne. Liczyły  ok. 0,1mm wzrostu, poruszały się podobnie jak pająki. Dźwięki  porozumiewawcze wydawały, pocierając o siebie odnóża.
                Zawsze były przyjaźnie nastawione do świata. Posiadały też nadprzyrodzone zdolności -  mianowicie potrafiły czytać w myślach.
               Uwielbiały robić na drutach, zajmowały się tym nie tylko kobiety, ale także mężczyźni i dzieciaki. Maluchy wszystkiego uczyły się od rodziców i dziadków (nie miały szkół). Jednakże nie można powiedzieć, że był to naród niemądry, prawdę powiedziawszy o wiele mądrzejszy od ludzi i wszystkich innych istot.
               Ich wynalazki przewyższały nasze o jakieś milion lat (na przykład tajemnicza maszyna potrafiąca spełniać wszystkie marzenia – chcielibyśmy taką mieć !).
                Kraina, w której mieszkali, oznaczała się cudownością nie do opisania. W rzekach zamiast wody płynęła lemoniada, domy zbudowano z ciasta, a okna i drzwi z czekolady.  Jednakże nikt poza nimi nie wiedział o istnieniu ich samych i tej wspaniałej krainy. I pewnie pozostałoby tak do dziś, gdyby nie to, że pewna mała mrówka zgubiła się i przez przypadek trafiła do Ściółkolandii.
              Ściółkołaziki od razu ją zauważyły, ponieważ wyróżniała się spośród nich niemalże wszystkim. Po dokładnym przesłuchaniu w końcu wypuścili Gadułę, bo tak miała na imię mrówka, ale przestrzegli, że nie wolno jej nikomu wyjawić, co tu widziała. Gaduła bez namysłu zgodziła się i po długiej wędrówce dotarła do rodzinnego mrowiska. Nie wytrzymała jednak i wyjawiła sekret bliskim. Oni zaś, nie mogąc uwierzyć, że wcześniej o tym nie wiedzieli, postanowili podbić ten kraj.
                Wódź mrówek Mrówczan Wielki stwierdził, że są tak pracowitym narodem, że należy im się coś od życia. Opracował dokładny plan zawłaszczenia Ściółkolandii. Pierwszym jego punktem było śniadanie o piątej rano, ponieważ bez niego ani rusz -  bo to najważniejszy posiłek dnia. Następnie otoczenie krainy wokół i atak.  
                Władca i jego żona -  Wielka Mrówczyni nie wiedzieli jednego -  że Ściółkołazikom nie mogło nic umknąć i że potrafią zmieniać swą barwę. Kiedy więc wkroczyli do obcej krainy, zastali czekający na nich  prawie niewidoczny, uzbrojony naród. Wycofali się, lecz nie poddali całkowicie, tym bardziej, że największy wojownik -  Waleczny Mrówek  przypadkiem trafił strzałą zarazy (mającą moc wywoływania groźnych chorób) w dwuletnią Ściółkołaziczkę o imieniu Słodziutka.
              Ta od razu zemdlała. Próbowano ją wyleczyć, lecz, niestety, bezskutecznie. Stan Słodziutkiej coraz bardziej się pogarszał. W końcu poproszono o pomoc dobrą czarodziejkę Bellę. Kiedy się pojawiła, szepnęła jej do ucha: ”CZAROSTRZAŁOZNIKAJUS’’, a ona nagle ozdrowiała i… poszła sobie robić czapkę na drutach.
               Radości nie było końca. W końcu Czytajek – najlepszy przyjaciel Słodziutkiej a zarazem intelektualny wódz Ściółkołazików -  oznajmił, że mrówki planują kolejne najazdy. Jego kasandryczne wizje, niestety, okazały się prawdziwe, lecz i tym razem wyszli z tego zwycięską ręką.
                Po kolejnej porażce  mrówki wymyśliły, że poproszą o wsparcie pająki, karaluchy i korniki. Te po wysłuchaniu całej historii zgodziły się pomóc w zdobyciu Ściółkolandii.
              Kiedy wszyscy byli już w pobliżu, Mrówczan Wielki zaczął się zastanawiać, po co właściwie to wszystko robi i wtedy pojawiły się  u niego  pierwsze wyrzuty sumienia. Natychmiast zatrzymał wszystkich i wysłał posłańca, aby ten zawiadomił Ściółkołaziki o planowanym przez niego zebraniu - za pięć minut, pięć kroków od starego dębu .    
              Zgromadzenie przebiegało wyjątkowo spokojnie. Usłyszano:

           -  Ja, jako przywódca, w imieniu mrówek przepraszam was za wszystkie nieprzyjemności. Byliśmy zbyt zapatrzeni w siebie. – Przemówił jako pierwszy, ze skruchą, Wielki Mrówczan.

           -  Cieszymy się, że w końcu to zrozumieliście  – oznajmił szczęśliwy Czytajek.

           - Prosimy was o przebaczenie i o życie w zgodzie i miłości - zwrócił się wódź mrówek.

           -  Z wielką przyjemnością  – wykrzyknęły zgodnie wszystkie Ściółkołaziki.
              Na koniec Czytajek rzekł: ,,Każde słowo i każdy gest, które obdarzają przebaczeniem, niosą pokój.’’*
                 No cóż, poznany we śnie przyjaciel pomógł mi, wskazując morał tej baśni. Dziękuję!


          *autorem cytatu jest Phil Bosmans

           


           

           

          Anna Ramenda

           

          Pieskie życie?


                  
                  Jak zwykle siedzę wtulona w ciepłe futerko mojej mamy. Jest miło i przytulnie. Jej ciepły języczek głaszcze moje małe ciałko. Mam jeszcze siostrę Ziutę i brata Felka. Lubimy się bardzo. Naszym psotom i figlom nie ma końca. Uwielbiam ich towarzystwo. Mama nieraz szczeka i próbuje nas uspokoić. Woła i woła: „ Do koszyka”, lecz my -  małe psiaki za nic mamy prośby mamuśki. Nasza najlepsza zabawa to pogoń za piłką. Niestety, to już nie piłka, bo Felek ma spore zęby i próbował ostatnio, czy  jest jadalna.
               Pewnego dnia… nadszedł czas rozłąki. Do naszego domu przyszła całkiem sympatyczna  dziewczynka. W ręku miała wiklinowy koszyk, a w nim mięciutki kocyk. Przyglądała się całej naszej psiej rodzinie. W końcu wyciągnęła rączki w moją stronę i powiedziała do mnie: „Mój Puszku, jaki jesteś ładny”.
               Od tego momentu wiedziałam już, że będę miała  nową panią i nowy dom. Pożegnałam się z mamą i rodzeństwem. Ruszyłam w pierwszą w moim życiu podróż samochodem. Koszyk był bardzo wygodny, ale, mimo iż Helenka – bo tak miała na imię -  całą drogę głaskała mnie, moje ciałko trzęsło się ze strachu. Nie wiedziałam, co mnie czeka w nowej rodzinie.
               Po przybyciu na miejsce przedstawiła mnie reszcie domowników. Zabrała do przytulnej piwniczki, gdzie przygotowała dla mnie miejsce do spania i zabawy. Czekał na mnie ciepły pled i mała piłka. Moja nowa właścicielka długo ze mną była, abym nie czuła się samotna. Dostałam swój ulubiony biały serek. Moja mordka była cała biała, aż do momentu, kiedy niechcąco wytarłam ją do spodni brata Helenki. Myślałam, że będą na mnie krzyczeć, ale okazało się, że Bronek wziął mnie na ręce i przytulił mocno do siebie. Od razu poczułam się lepiej, bo tak naprawdę nie chciałam być niemiła.
          Kiedy nadszedł późny wieczór i Helenka poszła spać, zrobiło mi się smutno. Przypomniał mi się ciepły dotyk mamy i nasz wspólny koszyk. Na podłogę spadły pierwsze łzy. Poczłapałam do swojej nowej sypialni, wtuliłam pyszczek do kocyka i zasnęłam.
              Rano, gdy miałam jeszcze zamknięte oczy, wydawało mi się, że ktoś mi się przygląda. Potem poczułam czyjąś łapkę na mojej sierści, jej delikatny dotyk. Otworzyłam niepewnie jedno oko, potem drugie i zobaczyłam puszystą kulkę zwielkimi, zielonymi wpatrzonymi we mnie oczami. Nie wiedziałam, kto to był. Nie zostaliśmy sobie przedstawieni. Musieliśmy dokonać prezentacji sami. W ten sposób poznałam innego lokatora mojej piwnicy - kota Alfreda.
              Już wkrótce okazało się, że jest dobrym kumplem.  Pokazał mi ciekawe zakątki całego domu i uczył nowych zabaw. Nawet nie przypuszczałam, że można być kumpelą kota. Mama zawsze powtarzała, że trzeba uważać na nie, bo mają długie pazury.
          No cóż, przekonałam się, o tym na własnej sierści, gdy chciałam skosztować mleka z jego miski. Myślałam wtedy: „Ale ze mnie niemądry mały pies - chciałam przechytrzyć kota i pić z jego miski”.  Wtedy to okazało się, że w piwnicy rządzi Alfred.  To jasne, przecież to on był tutaj pierwszy!
                Popołudniowa drzemka to był mój czas na przemyślenia. Wydumałam wtedy, że muszę być jego przyjaciółką, a nie wrogiem. We dwoje można przecież wymyślać różne zabawy i nigdy się nie nudzić.  Razem nawet w deszczowy dzień nie jest smutno.  
                Wkrótce w szafkach w pralni odkryłam  fajne buty. Pomyślałam: „Można coś poobgryzać”. Przekonałam się jednak (tuż po ich obgryzieniu), że buty wcale nie smakują tak dobrze! Jakże mi  było smutno, kiedy zorientowałam się, że  zniszczone obuwie należało do dziadka Helenki  i wnuczka musiała odkupić je ze swojego kieszonkowego. W ramach przeprosin polizałam moją panią parę razy w nosek.
          Któregoś dnia spróbowaliśmy z kotem zmierzyć długość papieru toaletowego. Okazał się całkiem spory. Zaścieliliśmy pół pralni. Pani babcia nie wiedziała wtedy, od czego zacząć sprzątanie. Pokrzyczała troszkę, nazywając nas małymi łobuzami.
                Życie w naszym domu codziennie uczy mnie czegoś nowego. To emocje i wyzwania związane z poznawaniem świata. Ludzie czasem  używają określenia pieskie życie w rozumieniu życia złego, pełnego wyrzeczeń i trudności… a ja się z tym nie zgadzam!







           

          Weronika Grygierzec





          Magiczne spotkanie z …

                Pewnego dnia pojechałam z mamą obserwować ptaki. Dojechałyśmy na jakieś odludzie i siedziałyśmy w krzakach. Nie mogłyśmy nawet drgnąć. Nagle mama dostrzegła stadko czapli białych. Zachowywały się dość dziwnie. Machały nerwowo skrzydłami i wydawały ciche piski.
               Mama zaniepokojona pobiegła do samochodu po dodatkowy obiektyw do aparatu. Pomimo jej zakazu podeszłam kawałek bliżej. Czaple spojrzały na mnie, ale nie uciekły. Zachowywały się tak, jakby chciały mi coś pokazać. Ostrożnie podeszłam w ich kierunku i… „Proszę nie robić zdjęć! Nie umyłam piór!” – usłyszałam.

           - ??? – wyraziłam swoje zaskoczenie.

           - Jak to, nie wiedziałaś, że czaple mówią ludzkim głosem? – teraz to czapla była zdziwiona.

           - ?????? – pojawiło się ponownie w moich oczach. - Niestety, zdaje mi się, że pierwszy raz widzę gadającego ptaka.

           -  Aha! No więc ja jestem Śnieżka. A ty to kto?

           - Ach, jestem Agata. Miło mi. – Przedstawiłam się.

           - Dobrze, Agato, zatem chodź! Muszę ci coś pokazać – powiedziała Śnieżka i poprowadziła mnie w kierunku  starej oczyszczalni ścieków.
             Na miejscu ujrzałam, że budynek jest w remoncie. Moją uwagę przykuła jednak wielka czerwona rura skierowana w stronę pobliskiego stawu.

           - Aha,  zatem to cię tak martwi!

           -  Mhhhm! – odmruknęła czapla i odfrunęła.
             Spojrzałam w jej stronę,  wydawało mi się, że dostrzegłam spojrzenie pełne nadziei. Zdenerwowana pobiegłam powiadomić mamę o znalezisku. Zdziwiła się, że coś takiego dojrzałam, a ja wcale nie tłumaczyłam jej, jak to się stało. Myślę, że mama byłaby równie zdziwiona jak ja.
              Dotarłyśmy na miejsce. Mateczka, opanowana już po pierwszym wzburzeniu, zrobiła parę zdjęć – dowodów i ruszyłyśmy do samochodu.
             Po przyjeździe do domu mamusia zadzwoniła do Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków. Pan, który odebrał telefon wykazał duże zainteresowanie tematem. Mama zdała mu szczegółową relację z tego, co zobaczyłyśmy koło opuszczonej oczyszczalni ścieków. Opowiedziała też o dziwnym zachowaniu czapli. Pan Adam ( tak miał na imię) powiedział, że to dziwne zachowanie ptaków, pewnie miało coś wspólnego z ich okresem lęgowym. Mama spojrzała na kalendarz i krzyknęła: ,, No tak, przecież jest maj!”*
              Pan Adam przyrzekł, że przyśle do nas konsultanta OTOP - u. Kilka dni później przyjechał do nas pan Stefan i poprosił o podanie szczegółowych informacji na temat tego, co widziałyśmy, kiedy to było, gdzie… itd. Sam zamierzał się tam udać. Kilka dni później w czasopiśmie „ Człowiek a Środowisko” ukazał się zapis o treści:


          NIELEGALNA OCZYSZCZALNIA ŚCIEKÓW
          SZKODLIWA DLA ZWIERZĄT !
          Nie tak dawno pani Marianna Wróblewska ornitolog - amator odkryła, że w pobliżu jej domu buduje się nielegalną oczyszczalnię ścieków.  Zaobserwowała również, że gniazdującemu niedaleko terenu budowy gatunkowi ptaków – czapli białych objętych ochroną – zagraża zatrucie.
           Zapewne gdyby nie ona i jej córka czaple już leżałyby martwe.  Od dzisiaj miał tamtędy popłynąć ściek.

               Wkrótce ponownie wybrałam się w to miejsce. Na szczęście, nasze  niebezpieczne znalezisko zostało usunięte. Usiadłam nad stawem i wypatrywałam swej skrzydlatej przyjaciółki. Dookoła panowała błoga cisza. Na moment zamknęłam oczy i wtedy dobiegł do mnie szept: „ Dziękujemy!”
              Otworzyłam oczy, spojrzałam w górę i dostrzegłam łopot śnieżnobiałych skrzydeł. Byłam pewna, że machają w moim kierunku. Uśmiechnęłam się, podniosłam do góry  rękę i też pomachałam…


          *Czaple białe mają okres lęgowy w maju.















           

    • Kontakt

      • Zespół Szkolno-Przedszkolny Szkoła Podstawowa w Kaniowie
      • (32)215-73-23 fax: (32)215-73-23
      • Zespół Szkolno-Przedszkolny Szkoła Podstawowa w Kaniowie, ul.Batalionów Chłopskich 15 43 - 512 Kaniów Kaniów Poland
    • Logowanie