• Uczniowskim piórem I - baśnie, opowiadania



        • Takiej baśni nikt wcześniej nie napisał...


          r. szk.
          2008/ 2009


          Magdalena Augustyn



          Czar bajkowych par

           


          Gdzieś tam, za oceanem ogłoszono konkurs na najbardziej wyróżniającą się w czymś bajkową parę. Wszyscy uczestnicy  z przejęciem projektowali stroje, szyli, mierzyli… A jedni przez drugich przechwalali się, aż uszy pękały wszystkim mieszkańcom Bajkowa – uroczego miasteczka, któremu przypadł w udziale zaszczyt zorganizowania owego pokazu (zadecydowała o tym zapewne jego nazwa). Tu i ówdzie dało się słyszeć:

          -       Ja wraz z moją partnerką tworzymy znakomity duet. Na pewno wygramy, przecież nasze nazwiska coś znaczą! – oznajmił jeden z uczestników konkursu.

          -    O, mój drogi, co to, to nie. Jeśli chodzi o najwyższy stopień, to przecież nie ma wątpliwości, że to właśnie ja z mym partnerem go zdobędziemy –odpowiedziała rywalka.

          -    Co? Chyba sobie żarty stroicie! To już ustalone. Ja wygram! Oczywiście, wraz  z towarzyszącą mi osobą. Nie wiedzieliście o tym? – zapytała  następna, pewna siebie kandydatka do zaszczytów.

          Po wielomiesięcznych przygotowaniach nadszedł ten dzień, w którym wreszcie wszystkie spory przerwać  miało bardzo wymagające jury w składzie ( nie wszystkim odpowiadającym): Śpiąca Królewna -  przewodnicząca, Alibaba (na szczęście bez 40 rozbójników) i Mała Syrenka. Była to trójka największych sław sięgających po szczyty Hollywood.

          Uroczyście rozpoczęto pokaz. Pierwszą parą była Piękna i Bestia. Ona w błękitnej sukni poszerzającej się od pasa w dół, z bufiastymi rękawami sięgającymi nieco poniżej łokcia. On w eleganckiej czarnej marynarce, znad której delikatnie wystawał wielki, również błękitny, kołnierz maskujący nieco jego twarz. Gdy tylko znaleźli się na wybiegu, widzowie bardzo wystraszyli się Bestii. Rozległy się krzyki przerażenia i gwizdy niezadowolenia. Jednakże, gdy wszyscy ujrzeli delikatną rączkę  Pięknej podtrzymującą dłoń Bestii, zaległa cisza, a zaraz potem rozbrzmiały niekończące się brawa.

          Jako następni wystąpili: Jacek i Agatka, Bolek i Lolek oraz Żwirek i Muchomorek. Niestety, oni nie zakwalifikowali się dalej.

          Bolek, idąc, rozerwał założony na tę okazję najmodniejszy w tym sezonie prochowiec, nadeptując na niego zaraz po wejściu na scenę. Z kłopotu wybawił go, na szczęście, Lolek, wciągając przyjaciela powrotem za kulisy.

          Muchomorek zaś, wchodząc na scenę, patrzył  cały czas w podłogę, toteż nie dostrzegł wielkiej kolumny, wpadł na nią, pociągnął za sobą Żwirka i …

          Rozbłysły flesze -  dla fotoreporterów była to niezła gratka – po raz kolejny szukali taniej sensacji.

          No, a Jacuś… Szkoda nadmieniać! W ogóle nie wyszedł zza kurtyny, gdyż się bał. Nikt nie wiedział, czego. Nie pomogły nawet namowy cierpliwej Agatki. No, cóż typowy walkower.

                   Dalej zaprezentowali się Pasterka i Kominiarczyk. Papierowa tancerka  miała na sobie baletową suknię z czerwonego tiulu z wyróżniającym się  na ramieniu kwiatem nasturcji, jej stopy zdobiły małe, delikatne bibułkowe  baletki. Żołnierzyk pokazał swój galowy strój (mundur zdobiony  białymi lampasami oraz duży hełm zapięty na skórzany paseczek). Gdy pokazali swój nowy układ taneczny, był to widok do pozazdroszczenia.

          Tuż za nimi wkroczyli wesołym, dziecięcym krokiem Jaś i Małgosia. Ileż oklasków rozbrzmiało nagle w sali dla tej małej, mającej także swój urok osobisty, pary. Dziewczynka zaprezentowała się w skromnej spódniczce w kratkę, a chłopczyk w zgrzebnych, wełnianych spodniach. Oboje włożyli na tę uroczystość proste lniane koszulki.  W ręku trzymali dwa piernikowe serduszka.

          Taka uroczystość nie mogłaby się odbyć bez Romea i Julii, choć to para „nie z tej bajki”. Najpierw mieli wystąpić poza konkursem, ale po dłuższym zastanowieniu organizatorzy  wyrazili  zgodę na ich udział w zabawie. Jak przystało na postaci stworzone przez samego mistrza Wiliama zaprezentowali najwyższą klasę. Julia w długiej, różowej,  atłasowej, lekko rozłożystej u dołu,  sukni z prostymi rękawami. Romeo w białej koszuli z  delikatnym żabotem. Ich krok był pełen gracji i wdzięku. Spacerowali po wybiegu, patrząc sobie głęboko w oczy, nie czując żadnej obawy. Widzowie oniemieli   z zachwytu.

          Nie upłynęło 10 minut i nad rozbiegiem pojawił się latający dywan a na nim ostatnia konkursowa para - Alladyn i Jasmina. Wyglądali zadziwiająco, ich, wykonany w stylu azjatyckim strój, przyciągał wielością barw i odcieni. Gdy wylądowali  się na środku sceny, Jasmina, z uśmiechem na twarzy ,  wyciągnęła podręczną trzepaczkę i kazała Alladynowi wyczyścić dywan ( gdyż, jak twierdziła, kipiał wprost od kurzu). Chłopak najspokojniej w świecie wykonał polecenie ukochanej. Zgromadzone na widowni kobiety biły brawo, panowie uśmiechali się niepewnie – z lekceważeniem czy  może obawą, co czeka ich po powrocie do domu.

          Wkrótce nastąpiła przerwa, z której najbardziej cieszyły się dzieciaki mogące w tym czasie naciągnąć rodziców na małe co nieco.

          Wreszcie nadeszła upragniona chwila – ogłoszenie wyników! Na scenie pojawiła się przewodnicząca jury i rzekła:

          -       To chwila, na którą długo czekaliście. Wiemy już, kto zdobył jakie miejsce.   Nie przedłużając, ogłaszam: 

          · 1. miejsce dla  Romea i Julii -  za nieprzezwyciężoną, wieczną  miłość.

          ·   2. miejsce dla Pięknej  i Bestii -  za umiejętność dostrzeżenie piękna duszy nawet pod szpetną powłoką. 

          ·   3. miejsce ex aequo dla Alladyna i Jasminy -  za  pracowitość i wzajemne zrozumienie oraz dla Jasia i Małgosi  - za godną podziwu bratersko – siostrzaną serdeczność i zaufanie.

          Wszystkie przegrane pary otrzymują zaś nagrodę pocieszenia – czarodziejską moc pozwalającą wierzyć w siebie i przezwyciężać pecha.

          Mamy jeszcze jeden maleńki załącznik – zapewnienie skierowane do dzieciaków – wszystkie bajkowe pary jeszcze dziś, po wielkim balu, powrócą do waszych lektur. Do zobaczenia za rok.



          r. szk. 2007/ 2008


           


          Marta Jagosz

          Tańce

              Gdzieś tam, nie tak dawno temu, za górami (niektórzy powiadają, że za siedmioma) i wzgórzami paroma leży sobie Rytmowo. Tam właśnie przybyli przedstawiciele różnych krain, by wziąć udział w konkursie na najlepszy taniec świata. Rywalizacja turniejowa zapowiadała się interesująco. Zjechały  tłumy uczestników, bo nagroda przewidziana dla zwycięzcy ( choć nie materialna) była bardzo prestiżowa – przyznanie Tytułu Tańca Roku. Każdy, mający w sobie choćby  odrobinę poczucia rytmu, ćwiczył bardzo wytrwale. Do występów pozostał tylko tydzień.
              W ostatnich siedmiu dniach trwały gorączkowe przygotowania -  ustalano stroje, które miały oddawać charakter prezentacji, choreografię, która musiała współgrać z muzyką.
              Wybrać szybszą melodię bądź wolną? Założyć czerwony strój czy biały? Takie myśli kłębiły się w atmosferze festiwalowych przygotowań. Nie to jednak rodziło największe obawy - w regulaminie festiwalu widniał bowiem zapis:

          NA SCENIE  PODCZAS TAŃCA NIE MOŻE SIĘ POWTARZAĆ ANI JEDEN KROK, ZŁAMANIE  ZASAD GROZI  DYSKWALIFIKACJĄ.
              Nadszedł wreszcie długo oczekiwany  moment - przed wielotysięczną widownią rozpoczynał się taneczny wieczór. Na wstępie przedstawiono jury, w jego skład wchodziła  ubiegłoroczna zwyciężczyni turnieju – Polka oraz laureaci poprzednich : Rock  and Roll i Mambo, którzy swoimi rolami w Dirty Dancing zdobyli serca milionów widzów.
              Do cichych  faworytów publiczności należeli: Walc Angielski, Cha- cha, Salsa, Samba, Tango, Quickstep oraz Polonez.
              Wreszcie  zaczęło się! Jako pierwsze pląsały tańce standardowe, następnie zaprezentowały się latynoamerykańskie, w dalszej kolejności oglądano  tańce ludowe różnych krajów. Zarówno na parkiecie jak i na widowni panowała bardzo skoczna atmosfera. Napięcie rosło.
              Przed sędziami pojawiło się  bardzo trudne zadanie -  wyłowić zwycięzcę. Po występach wszystkich uczestników nastąpiła przerwa. Zmęczone tańce udały się do garderoby na chwilę odpoczynku a tam… No cóż, posłuchajcie sami:
              - Ja na pewno wygram, na turniejach zawsze najpierw mnie tańczą, więc jestem najważniejszy, absolutnie! Widzieliście, jakie mam piękne stroje -  długie, powiewne suknie, frak i, oczywiście, lakierki – przechwalał się  Walc Angielski.
              - Cha, cha, cha! Oczywiste jest to, że mnie przypadnie pierwsze miejsce. Jesteś już stary  - masz 97lat, ustąp innym! A w ogóle standardowe nie są już w modzie. Ja jestem z gorącej Brazylii, a  nie z jakiejś nudnej Anglii – wyraziła swą opinię Samba.
              - Jasne jest to, że sędziowie mnie dadzą największą liczbę punktów  - wtrąciło się z nonszalancją Tango.
              - Ty się lepiej nie odzywaj, dziecko. Nie wiesz, jaki jesteś rodzaj? Nijaki - to Tango – zaśmiała się Cha-Cha.
              - O co się spieracie? To ja zajmę najwyższy szczebel podium. Nie macie ze mną żadnych szans. W ubiegłym roku też wygrał taniec ludowy – oznajmił z  dumą Krakowiak.
              - Ty? Dobre żarty, z tymi wstążeczkami, koralami i koronkami… Wybacz, ale jesteś wieśniacki - odparła dumna Salsa. - Boże, po co się kłócicie?! Każdy mądry wie, do kogo powędruje nagroda, do mnie. Salsa po hiszpańsku oznacza sos lub smak, czyli w języku tańca – po prostu styl - dodała z uśmiechem.
              - Zapomniałaś? Tańczysz w miejscu. Nie chce ci się ruszać. Jesteś leniwa - wykrzyknęła Samba. - Za to ja … tańczę ,, po kole”. Moje kroki są najlepsze – rozmarzyła się.
              - A ja jestem nazywana tańcem miłości. Partnerka kusi i wymyka się, partner zaś prezentuje swą wybrankę i pozornie podejmuje jej grę, ale tak naprawdę, to on prowadzi. Jestem rozliczana na ,,raz, dwa, trzy, cztery ”- próbowała przekonywać o swej niepowtarzalności Rumba.
              - Raz , dwa  trzy , cztery i co dalej , maleńka? To mnie zwą najtrudniejszym spacerem świata. Moje imię tłumaczy się jako kroki lisa. Posiadam metrum parzyste, rytm synkopowany, tempo szybkie - rzekł z dumą Foxtrot , nie bacząc na to, iż część słuchaczy w ogóle go nie rozumie.
              - Ale ubaw! Jam jest podobny do Rock and Rolla i Boogiewoogie, więc muszę mieć względy u jury. Na pewno docenią moje szybkie kopnięcia oraz elastyczne akcje jazzowe -  stwierdził Jive.
              - O czym wy w ogóle mówicie? Ja może nie do końca jestem tańcem,   bardziej  zjawiskiem bądź też ruchem  kulturowym. Powstałem we wczesnych latach 70, w nowojorskim Bronksie – zaczął swe wywody Hip- Hop…
              Nagle coś  trzasnęło z hukiem. Tańce  dopiero teraz spostrzegły, że drzwi garderoby nie były domknięte. Domyśliły się, iż sędziowie musieli usłyszeć ich spór. Rozległ się dzwonek wzywający wszystkich na scenę.
              - Jesteśmy oburzeni! Mówię to w imieniu jury i widzów całego świata, które bacznie przyglądało się waszej kłótni – zakomunikowała przewodnicząca Polka.

          ***

              - Dzień dobry. Może najpierw się przedstawię nazywam się Heremenegilda Plotkowsky z kanału 213 telewizji satelitarnej. (Dobra, wchodzimy na wizję, raz… dwa… trzy…). Dzień dobry państwu – zaczęła raz jeszcze - dzisiaj pokażemy wam dramatyczne zachowanie grupki tańców. Ciąg dalszy tego dokumentu zaraz po krótkiej przerwie, nie odchodźcie od telewizorów, najświeższe informacje całą dobę -  tylko w TVS 213. 

          ***

              - Spróbujcie wytłumaczyć swoje zachowanie – zaproponował juror Mambo.
              - Ja, ja  siedziałam grzecznie, a inni się spierali! Nie brałam w tym  udziału…- wyszeptała niepewnie Cha- Cha.
              - Przecież to ty  się kłóciłaś! Ja jestem niewinna!!! – wykrzyknęła Salsa. – A tak  przy okazji, kto wygrał?! Czuję, że na pewno ja, ale pytam, żeby to potwierdzić- dodała pewna siebie piękność.
              - Dość tego, proszę o ciszę! Do ostatniej chwili wahaliśmy się co do zwycięzcy. Każdy z was zaprezentował się oryginalnie, niepowtarzalnie. Jednakże po tym co usłyszeliśmy, zdecydowaliśmy jednogłośnie, że turniej wygrywa… Polonez!! Wielkie brawa! – zakomunikowała Polka.
              Wszyscy zastanawiali się, dlaczego Polonez? Dlaczego właśnie on?! Wkrótce usłyszeli:
              - Odczuliście przed momentem, jaki skutek przyniosły wasze kłótnie. Każdy z was tu zebranych miał szansę wygrać, tańczyliście tak samo uroczo, po mistrzowsku. Czy do końca rozumiecie jednak, na czym tak naprawdę polega piękno. Nieważne  są stroje, które nosicie, lecz to, co macie w sercu, w swej tanecznej duszy. Na otarcie łez chodźcie ze mną jeszcze raz na scenę. Zatańczymy razem i każdy będzie zwycięzcą. Poloneza czas zacząć!
              Taniec ten  pozostał w pamięci widzów i samych tańczących na zawsze, bo Polonez to taniec zgody i  radości.


          Wojciech Tomasiewicz


          Żabie opowieści

              Jak świat światem mieszkały na skraju łąki, tuż obok sosnowego lasu. Niestety, żaby i ropuchy, o których mowa, nie żyły w zgodzie. Zwykle rzekotki drzewne zazdrościły ropuchom donośnego głosu, zaś szare ropuchy marzyły o pięknych zielonych szatach. Rzekotki były przerażone wielkością ropuch,  te zaś nie umiały  jak one skakać po drzewach. Zwinność zielonych żabek pozwalała im uciekać przed wrogiem lub pomagała w zabawie. Napięcie w naturze rosło z dnia na dzień. Głośnym kłótniom nie było końca. Aż...
              Pewnego dnia w rodzinie państwa Ropuchów i Rzekotek przyszły na świat młode kijanki. Nic nie wiedziały o starym konflikcie. Dzieci wychowywały się w jednej kałuży, codziennie pływały na czas. Później, gdy urosły im skoczne nóżki, skakały w dal z kamyka na kamień lub sprawdzały głębokość kałuży. Zauważyły jednak, że z dnia na dzień w kałuży ubywało wody. Na koniec mogła kąpać się już tylko jedna żaba. Wtedy zgodnie wchodziły po kolei. Nigdy się nie przepychały.
                Najmniejsza z nich, Asia, powiedziała:

          - Chodźmy do Matki Natury i poprośmy ją, aby następne pokolenia żab żyły w zgodzie. Nie chcę już słuchać, jak dorośli się kłócą, zamiast zadbać o zrozumienie i spokój wśród płazów.
          Wtedy wszystkie małe żabki podskoczyły z radości i zarechotały:
          - Chodźmy razem, wtedy Mateczka Natura uwierzy, że pragniemy żyć w zgodzie.

              Droga nie była łatwa. Przez długi czas nie padał nawet drobny deszcz. Ich skóra wysychała. Wiele z nich bardzo osłabło ze zmęczenia i braku wody. I wtedy spadła pierwsza kropla, potem druga i zaczęła się wielka ulewa. Żaby i ropuszki zaczęły śpiewać i tańczyć z radości. Padało i padało. Deszcz ciągle lał. Żaby nabrały sił. W czasie tej nawałnicy wylał najbliższy strumień. Żaby i ropuszki wpadły na pomysł, aby zerwać liście i popłynąć na nich do domu Matki Natury. Widziały w czasie wielkiego deszczu wiele rodzin ropuch i rzekotek.  Ciągle słyszały kłótnie płazów, ryb i owadów i martwiły się tym. Na przekór całemu światu one same postanowiły żyć w zgodzie.
              Gdy stanęły w progach pięknego zielonego lasu, padał już tylko drobny deszczyk.
          - Witajcie, moi najmilsi. Długo na was czekałam. Słyszałam jakie jesteście dobre dla siebie nawzajem - przywitała ich Matka Natura.
          Chłopiec-żaba Wojtek ukłonił się i  rzekł:
          - Prosimy Cię, powiedz naszym rodzicom, aby przestali się kłócić. Marzymy o spokojnym domu rodzinnym.
              Matka Natura wzruszyła się i odpowiedziała:
          - Kochani, wasze dobre zachowanie odmieniło serca rodziców. Idźcie wesoło do domów a znajdziecie największy skarb - zgodne i wesołe rodziny.
              Od tej pory nie słyszano, aby żaby się kłóciły. Co wieczór wszystkie siadały na kamieniach i liściach lilii wodnych, aby rechotać o szczęściu.

           

          Marta Jagosz


          O czym marzą dęby

              W małym parku w środku miasta rósł bardzo stary dąb nazywany przez wszystkich  Poczciwkiem, bowiem poczciwie służył im swym cieniem i ochłodą od bardzo, bardzo wielu lat. Nie zawsze jednak spotykał się z sympatią otoczenia. Wiele  wycierpiał przez okrucieństwo i nieczułość ludzi. Ileż to scyzoryków zostawiło swój ślad na jego pniu, ileż kopniaków naruszyło korę. Dlatego też dąb staruszek miał bardzo skryte marzenie, żeby stać się człowiekiem. Powiedziałby wówczas wszystkim, że to boli. Szelestem liści zwierzał się ze swego pragnienia odwiedzającym go wiatrom.
              Mijały dni, tygodnie a Poczciwek nadal pozostawał drzewem  i zadawał sobie to samo pytanie: „Dlaczego ludzie nie chcą słyszeć  tego, co mam im do powiedzenia, że mocno boli, kiedy łamią moje gałęzie, skrobią jakieś obrazki bohomazki na moim pniu.?!”
          I całkiem już głośno wyszumiał :
          - Nie chcę być już drzewem! Mam tego dość! Po dziurki w nosie! CHCĘ BYĆ CZŁOWIEKIEM!! Takiemu dwunożnemu jest lepiej - może chodzić, a nie jak ja stać, stać w jednym miejscu. W ogóle wszystko może! CHCĘ BYĆ CZŁOWIEKIEM!!
              I stała się rzecz niesłychana, poczuł, że zamiast pnia i korony miał ciało – głowę, ręce, nogi i tułów z całkiem pokaźnym brzuszkiem, Spojrzał na siebie i krzyknął:

           - Moje marzenie spełniło się, nie jestem drzewem!
              To zwróciło uwagę przechodniów i dobiegły go szepty:
           - Co on mówi?!
           - Moim zdaniem upadł na krawężnik, uderzył się w głowę i dlatego bredzi!.
           - Może się pomylił i miał na myśli coś innego, niż usłyszeliśmy.
              Po chwili przechodnie zajęli się swoimi sprawami. A „dąb” wyruszył na małą przechadzkę po miasteczku. Właśnie przechodził koło przedszkola i zobaczył  zza okna dzieci robiące ludziki z jego żołędzi. Bardzo był rad, ponieważ do tej pory sądził, że ludzie zbierają jego owoce, dlatego żeby go zranić, ale teraz zmienił zdanie. Podsłyszał jeszcze, że dzieciaki szykują jakieś żołędziowe przedstawienie na powitanie jesieni.
              Nagle zrobiło mu się dziwnie sucho, poczuł pragnienie. Ujrzał przed sobą fontannę i bez zastanowienia wszedł do niej, aby zwilżyć swe ciało. Zanurzył się cały, popluskał wesoło i cały mokry wyskoczył na skwerek. Biedak nie wiedział, że ludzie tak nie postępują. I znowu zaczęły się drwiny:
           - Ty, drągalu, jeśli chcesz się kąpać, rób to w swojej łazience !
           - Pływak się znalazł!
              Na szczęście prześmiewanie się nie trwało długo, bo zawstydzony Poczciwek przeprosił za swe zachowanie i ruszył dalej. Niedaleko od miejsca swej nieudanej kąpieli  zauważył  tablicę ogłoszeniową, zatrzymał się i przeczytał:

          Drogie Dzieci!

              Jak co roku organizujemy zbiórkę żołędzi dla głodujących zimą zwierząt. Gorąco zapraszamy do zbierania owoców dębu razem z nami.
              W tym roku dla osoby, która zbierze najwięcej, przygotowaliśmy nagrodę - aparat cyfrowy marki ,,Zrób zdjęcie”.
              Zacznijcie już dziś, bo nie macie dużo  czasu, akcja trwa do 15.10.2007r.

          Stowarzyszenie Miłośników Przyrody

           
              Poczciwy dąb po przeczytaniu tego ucieszył się, że ludzie na tyle sposobów korzystają z jego owoców i starają się pomóc przyrodzie.
              Wtem poczuł lekkie muśnięcie wiatru i usłyszał tajemniczy głos:
           - Cześć, Poczciwcu. To przeze mnie albo też za moją zasługą jesteś człowiekiem. Zapomniałem ci jednak powiedzieć, że  tylko  jeden dzień pozostaniesz w tej postaci. Dobrze go wykorzystaj.
              Od tej chwili zaczął myśleć jak  przekazać ludziom, że drzewa cierpią, kiedy ktoś bezmyślnie próbuje zakłócić ich spokój. Usłyszał jakiś hałas i ruszył żwawo w stronę dochodzących dźwięków. Tuż przed nim pojawiła się wyszła  grupa ludzi trzymających  transparent z napisem: ,,Zastanów się, dlaczego niszczysz drzewa, przecież one są nam tak potrzebne!”
           - Oni to przynajmniej mnie rozumieją, może to też drzewa?
              Po krótkim  namyśle  zrozumiał jednak, że  to ludzie, ale, na szczęście, nie myślą tylko o sobie. Podszedł do jednego z grupki i  zadał pytanie:
           - Dlaczego ludzie niszczą  nas?
           - O co panu chodzi z tym ,, nas”?
           - Przepraszam przejęzyczyłem się, miałem na myśli drzewa - dodał.
           - Ludzie są nie tylko źli. Są i dobrzy. Niech pan się rozejrzy ile wkoło zieleni – to oazy tlenu i cienia. Chodzimy tak, żeby zwalczać  zło, które ,niestety, istnieje. Mamy jednak nadzieję, że nasze apele coś zmienią. Ludzie zastanowią się nad sensem życia bez przyrody i nie zechcę wi
          ęcej podcinać swoich korzeni, ale sadzić nowe.
              W tej chwili nasz poczciwy dąb uświadomił sobie, że jeszcze nie wszystko stracone. Przypomniał sobie swoje młode lata i tych , którzy posadzili jego i inne drzewa.
              Poczuł się jakoś tak lekko i zrozumiał, że znowu jest drzewem. Radośnie poruszył gałęziami. Teraz już wiedział, że świat nie do końca jest zły, bo istnieją ludzie, którzy wybrali to co dobre i dzielą się tym z innymi.
              A jego rany? No cóż, wyleczył je czas, zabliźniły się. Dąb znów zaprasza utrudzonych przechodniów do odpoczynku pod jego liściem.


          Martyna Maroszek


          Gdy lalki zostają same
              Tego ranka, jak zwykle, Kasia leżąc w łóżku dyrygowała swoimi lalkami, a miała ich dość sporo, bo aż dwadzieścia. Były to dziewczęce piękności -  Samanta, Piękna Nicol, Wiktoria, Blondynka Zuzia, Kwiatowa Karolin, Mroźna Królowa, Modelka Jesica, Niebieskooka Weronic, Czerwona Róża, Edyta, Słodka Monik z Różowej Krainy, Sonia...a także kilku kenów : Przystojny Karol, Waleczny Eryc, Euzebiusz, Kazimierz -  ojciec Eryca, Herkules, Marfi... Wszystkie leżały poukładane na szafce obok łóżka. Każda z nich miała swój dom, własne łóżko, ciuchy i wszystkie były piękne.
              A  Blada – wyblakła lalka - ta bez nogi i prawego oka? Jej biała skóra mieszała się z „mazami”,  jakie kiedyś wybazgrała na niej swymi pisakami Kaśka. Długie poplątane loki wyszarpane przez kundelka wyglądały rozpaczliwie.

              Dziewczynka nawet o niej nie myślała i nie włączała do żadnej zabawy. Po co, miała w końcu lepsze, ładniejsze i nowsze lalki, takie które reklamują w telewizji a na ich widok koleżanki pękają z zazdrości.
           - Kasiu, Katarzyno! Spóźnisz się do szkoły! - zawołała mama.

           - Idę! Już idę. - Odpowiedziała Kaniula.
              Wyskoczyła spod pierzyny, pobiegła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi swojej sypialni.

          ***

              W pokoju zapanowała cisza. Po chwili jedna z lalek - Słodka Monik z Różowej Krainy zaczęła chichotać:
           - Cha, cha! Spójrz, Samanto, co ta Blada lala wyprawia!
          - Ale głupia. - Odezwała się Weronic. -  Jak można całymi dniami  leżeć na brudnej podłodze pod łóżkiem?
           - A ja - dodała modelka Jesica – nabawiłabym się alergii na kurz, fe!
          - Jaaa tutaj, ja tu mieszkam - wykrztusiła z lękiem biała lalka. Nie mogę  wstać, bo nie mam nogi, ale jak chcecie, to możecie do mnie przyjść –zaproponowała z nadzieją.
          - Do ciebie?! - spytała niebieskooka Weronic.-  Takiej połamanej brzyduli?
           - Ale ja chciałabym was poznać i polubić – dodała nieśmiało Blada.
           - Mnie w to nie wliczajcie, nie zadaję się z jednookimi  - wypowiedziała się Piękna Nicol i …

              Wszystkie lalki wybuchnęły śmiechem.
          Niewielki pokój Kasi znajdował się  na poddaszu, ale miał dość miejsca, by każda z lal mogła pokazać jak potrafi tańczyć. Wszystkie lalki na całym świecie kochają taniec bardziej niż ludzie, ponieważ nie są takie, jak oni, zabiegane. Nie odczuwają też  głodu ani zmęczenia i mają więcej czasu, by się pobawić na parkiecie. Jeśli zaś chodzi o uczucia -  zazdrość, gniew, miłość i cierpienie – w tym niewiele się różnią od swych właścicieli.
              Pierwsza do tańca ruszyła Słodka Monik z Różowej Krainy  do pary z przystojnym Karolem. Zaczęła się zabawa i prawie wszyscy  świetnie się bawili.
              Tylko Blada – samotna laleczka leżała pod łóżkiem z łezką w oku. Bardzo by chciała zatańczyć, ale wiedziała, że to niemożliwe. Pragnęła, by chociaż raz ktoś…
              Balowaniu i chichotom nie było końca, aż laleczki poczuły znudzenie i zaczęły plotkować. Nagle z tłumu szeptaczek wyłoniła się Kwiatowa Karolin. Podeszła do zakurzonej lali, trzepocząc rzęsami , wywijając długimi, sięgającymi do stóp, blond włosami i poprawiając błyszczącą sukienkę.
           - Hej ty! Blada! Dlaczego jesteś taka brzydka? I taka dziwna? Co?
           - Ja, ja nniewiem. Ale za to ty jesteś ładna, Karolin.
           - To, że jestem ładna, to ja wiem! Powiedział mi to Przystojny Karol, Waleczny Eryc, Herkules i...
           - Cicho, Karolin! Miałaś mówić o niej, a nie o sobie! - oburzyła się piękna Nicol.
              Nagle rozległy się kroki. To Kaśka wróciła ze szkoły i zmierzała prosto do swego pokoju, a za nią jej mama. Lalki szybko zajęły swoje miejsca.
           - Mamo, mamo! Spójrz! Nie mam lalki z lokami! Chciałabym taką, co ma białą cerę i piękne włosy – żaliła się Kasia.
           - Córuniu, masz dwadzieścia lalek, po co ci dwudziesta pierwsza? Chyba że? Chyba że jakąś zreperujemy i będzie jak nowa.
           - Ale mami, którą?
           - Spójrz pod łóżko, ta lalka ma białe policzki i brązowe loki. - Zauważyła mamuśka.
          - Ależ mamo, tę?! – oburzyła się córka.
           - Obiecuję ci, że będzie wyglądać super!
              Mama zabrała lalę, a następnego dnia…
              Rankiem na szafce Kasi siedziała jej Blada. Wyglądała cudnie. Miał piękne, błękitne oczy, kręcone złote  włosy, zgrabne nóżki i wspaniałą, długą, olśniewającą  kreację a do niej srebrne buciki.
              Radości nie było końca. Kasiula pół ranka bawiła się swoją zmienioną lalką i na ostatnią minutę pognała do szkoły.

          ***

              Zrobiło się cicho. Słychać było jedynie szepty zazdrosnych lalek:
           - Hej! Ładnie wyglądasz, potańczymy?
           - Czemu nie. - Ucieszyła się Blada.
           - O nie! - odparł przystojny Karol, najpiękniejszy ken, który był chłopakiem Pięknej Nicol. -Najpierw ją obrażacie a teraz co? Nagła przemiana?!
           - Ależ Karolu, po co te nerwy? – przymilały się jedna przez drugą.
           - Nie kłóćcie się. Proszę. Nie chcę, żeby przeze mnie wśród lalek zapanowała wojna - uspokoiła ich Mleczna ( bo tak ją teraz zwano).
           -No dobrze, skoro tak, to bardzo cię przepraszamy - odrzekły wyniośle Piękna Nicol i Słodka Monik z Różowej Krainy.
              Pozostałe lale też wydusiły z siebie: „Przepraszam”. Blada laleczka cieszyła się jak nigdy.
           - Ale... zaraz, zaraz. Moim zdaniem zachowanie pięknej Nicol i Słodkiej Monik z Różowej Krainy powinno zostać ukarane - rzekł srogo Przystojny Karol.
           - Oj, nie! Karolu, wybacz im, ja już to zrobiłam -  błagała Biała.
           - Nie, moja droga, kara musi być.
              I wszystkie lalki zaczęły prosić o karę dla Monisi i Nicoli  -  chciały je wygnać pod łóżko. I tak by się pewnie stało, gdyby nie Blada.
           - A gdzie wy wszystkie byłyście, kiedy tamte dwie mi dokuczały? Ty, Karolku, też nie byłeś lepszy – rzekła jak zwykle łagodnie Mleczna.  – Milczycie?
              Na poddaszu znów  zapanowała cisza.
           - Zgoda buduje, niezgoda rujnuje – raz jeszcze przemówiła nasza bohaterka. – Co wybieracie?

          ***

              Kiedy Kasia wróciła ze szkoły i spojrzała na swój lalkowy świat, wydawało jej się, że wszystkie się uśmiechają. Najjaśniejsze oblicze miała jej nowa stara lalka. Na twarzy dziewczynki też zagościła radość.
              Zaraz potem oblała się rumieńcem. „Przecież nie podziękowałam mamie” – pomyślała.Pobiegła jej poszukać, by uściskać za wszystko – za to, że jej wysłuchała, że pomogła, że jest !A lalki?
              No cóż … Chyba podglądały.




          Monika Góra


          Czy to się kiedyś zdarzyło ?

              - Oj ,tatku, w życiu cię nie rozgryzę! Dlaczego podłączasz czerwony kabelek z niebieskim? Przecież to wcale nie pasuje!- pouczała Julka, która wraz ze swoim ojcem mechanikiem, naprawiała auto.
              Tata tylko cichutko chichotał i przyglądał się dziewczynce, która swój umazany od smaru nosek wtykała gdzie popadnie.
              - Czy czerwony z białym pasowałyby do siebie?- spytał tata.
              - Jak najbardziej!- odpowiedziała Jula.
              - No więc gdybym je podłączył, byłoby wielkie BUM!!!
          - E! Bujasz- rzekła dziewczynka.
              - Nie … chociaż jeśli mi nie wierzysz, możemy spróbować …- urwał ojciec, gwałtownie chwytając biały kabel.
              - Nie, nie, to nie będzie konieczne! Jeśli mówisz, że to spowoduje wielkie BUM !!! to znaczy, że tak będzie!- wystraszyła się Julcia.

              - Dobrze, dobrze. Teraz możesz poukładać narzędzia - wtrącił tatulek, nakładając brudną szmatkę na swoje ramię.
              - Hej! Wykiwałeś mnie. W życiu nie wysadziłbyś w powietrze swojego forda!- błysnęła dowcipem dziewczynka.
              - Tak, tym bardziej, że to nie mój samochód- odparł tatko.
              - Jak to nie?- zdziwiła się, zaglądając pod maskę auta.- Fakt, to trabant- zawstydziła się dwunastolatka.
              - Och, skarbie, ty nigdy nie odróżnisz forda od trabanta.- Uśmiechnął się ojciec, poczym wyszedł z garażu, a Julka zajęła się układaniem.
              Doskonale wiedziała, gdzie i co ma być -  np. śrubki powinny leżeć na drugiej półce w zielonym pudełku po lewej stronie, a młotki na czwartej półce w żółtym stojaku po prawej stronie.

          ***

              Właśnie podnosiła śrubokręty, gdy coś w jej dłoni zadrżało, zawierciło się i krzyknęło:
              - Uważaj!!! Nie trzymaj mnie za mój śliczny, gwiazdkowy nosek! Nie widzisz, że i tak już jestem stępiony?!- denerwował się jeden z nich.
              - A moja piękna różowa rączka jest brudna od smaru! Wyczyść ją i to natychmiast!- nakazał śrubokręt z płaskim dziubkiem.
              Julka przetarła oczy i szybko parę razy mrugnęła, mówiąc:
              - Moja mamusia mówiła, że mam bujną wyobraźnię. Co to, zwidy?
              - Nie, nie masz, nie słyszysz mnie?- zapytał  młotek.
             Dziewczynka rozglądnęła się po całym garażu i zobaczyła, że wszystko wkoło ma twarze, nogi i ręce. Opadła ciężko na krzesło i patrzyła po kolei na wszystkie przedmioty. Wnet zapadła cisza, lecz po chwili coś ją przerwało:
              - Leonie, gdzie jesteś ukochany?!- nawoływała śrubka.
              - Czego wrzeszczysz?- zryczał nieszczęśnicę klucz.
              - Bądź wyrozumiały, mąż jej zaginął!- uspokoiła go wiertarka.
              Skołowana Jula  próbowała coś pojąć, lecz to był za trudne nawet dla dwunastolatki.
              - To chyba sen- burknęła pod nosem, zakrywając sobie twarz dłońmi.
              - Baczność, żołnierze!!!- zza pleców dziewczynki dobiegł gruby, basowy głos.
              Odwróciła głowę i zobaczyła tysiące srebrnych, lekko zardzewiałych gwoździ. Zamiast hełmów miały kolorowe nakrętki po długopisach, a za szable służyły im wykałaczki. Na czele armii stał grubas z tym samym wyposażeniem, tyle że z tekturowym opakowaniem na ciele. Po chwili przemówił:
              - Co tak się gapicie, dziewczynko?! Stańcie na baczność, gdy generał do was mówi!!!- wydzierał się na Juleńkę.
              - Eee… eee…- jąkała się.
              - Widzę, że na waszą odpowiedź się nie doczekam. A więc przejdźmy do rzeczy!!!!!!!!!!!- krzyknął generał bardzo, bardzo głośno, tak, że wszyscy  w garażu  zamilkli. - Zgromadziliśmy się tutaj – kontynuował – aby podjąć działania w sprawie Leona. Proponuję, aby wszystkie narzędzia połączyły siły w tej misji.
              - A ja mam lepszy pomysł!- wyrwał się głos z tłumu.- Poprośmy o pomoc wielkoluda.
              Tu wszyscy odwrócili się w stronę Julki.
              - Jeśli o mnie chodzi, to mogę pomóc - zgodziła się dwunastolatka.
              - Świetnie!!! A więc zacznijmy szukać- krzyknęły kleszcze.
              Poszukiwania trwały dosyć długo, gdy nagle Julka natrafiła na pewien trop, mianowicie maleńkie, okrągłe dziurki. Ślady zaprowadziły ją do starej skrzynki ogrodowej i tam zobaczyła śrubokręt zaplątany w jakieś sznurki.
              -Ty jesteś Leon?- spytała.
              - Tak… wyciągnij mnie stąd, proszę!- błagał.
              - Już się robi - rzekła dziewczynka.
              Wydostała biedaka z uwięzi i razem ruszyli do garażu. Wszyscy byli szczęśliwi z powodu odnalezienia zguby ( najbardziej małżonka Leona – śrubka) i dziękowali Julii za pomoc.

          ***

              A ona? Wróciła tam  nazajutrz, bo z tego wszystkiego zapomniała o posprzątaniu garażu a Tata mógłby jej tego nie darować. Jakież było jej zdziwienie, kiedy wszystkie narzędzia znajdowały się na swoim miejscu. Jak w wojsku – na baczność!
              Pozostało jedynie pytanie - czy to się kiedyś zdarzyło?




          Wiktoria Gancarczyk

          Piórnik na szóstkę


              W pewnym mieście otoczonym górami, które porastały wspaniałe zielone lasy  żyli sobie ludzie. Jeden z nich miał na imię Krzyś. W przedszkolu nie był lubiany przez swoich rówieśników, ponieważ zawsze gdy kończył się bawić, to zabawki układał na swoje miejsce, a nie zostawiał byle gdzie, tak jak czyniły to inne dzieci. Czasami  wymyślał  sobie różne przygody – a to latał na dywanie, wędrował po swoim świecie, dlatego często się z niego  naśmiewano.
              Mieszkał z siostrą Julką , mamą Kasią i tatą Karolem. Krzysiu już jako pierwszoklasista, na swoje 7. urodziny, dostał od wujka zielony piórnik z napisem:  TO MY TWOJE PRZYBORY. Chłopiec  nie pooglądał go  dokładnie, bo musiał kłaść się spać. W szkole wszystkie dzieci zachwyciły się jego piórnikiem, ale z zazdrości nie powiedziały mu tego.
              Na pierwszej lekcji uczyli się  pisać. Gdy Krzysztof wyciągnął  ołówek, poczuł, że ten się porusza. Pomyślał sobie,  że pewnie mu się zdawało i  spokojnie zaczął odwzorowywać literki. Jednakże w drodze powrotnej ze szkoły  cały czas myślał o ołówku.
              Po południu, odrabiając zadanie, pomylił się  i źle narysował brzuszek literce „b”. Wyjął więc z piórnika  gumkę i próbował usunąć błąd. Wtem usłyszał cieniutki głos, żeby przestał, bo to boli. Przestraszony zerwał się z krzesełka i  niechcący zrzucił przybory z biurka. Wydawało mu się, że słyszy płacz. Po chwili wszystko ucichło. Krzyś pomyślał, że to zapewne dała o sobie znać jego wyobraźnia. Uporządkował wszystko i schował do piórnika. Wieczorem nie mógł jednak  zasnąć, męczyła go myśl  o gadającej gumce i ruszającym się ołówku.
              Następnego dnia podczas lekcji plastyki mieli narysować  swój dom, wszyscy wyciągnęli kredki, pisaki  i zaczęli szkicować. Nasz bohater zapragnął odwzorować swój rodzinny dom, ale nie umiał znaleźć właściwej kredki. Mruknął pod nosem:
              - Gdzie moja zielona kredka?
              - Wołałeś mnie ? – powiedział  ktoś piszczącym głosem.
              - Kim ty jesteś ? – zapytał chłopiec.
              - Twoją zieloną kredką .
              - Moją . . . zieloną kredką ?!– wyszeptał ze zdziwieniem chłopiec.
              - Tak .
              - To ty umiesz mówić ?
              - Oczywiście, to ty jeszcze nie wyczułeś? My jesteśmy, jakby to rzec, troszkę inni.
              - Kto my ? Kogo masz na myśli ? – ponowił pytanie Krzysztof.
              - No my, twoje przybory , cały twój piórnik. Możemy robić dla  ciebie wszystko, co tylko zechcesz.
              Chłopca  zdziwiło wszystko to, co powiedziała  zielona kredka  i nawet nie zauważył, kiedy zadzwonił dzwonek. Usłyszał tylko głos pani, mówiącej, aby rysunek dokończyć w domu.
              Gdy wrócił do siebie, pomyślał, że  czym prędzej odrobi zadanie  (chodziło o to, żeby jak  najszybciej  dowiedzieć się, czy to prawda, że ma zaczarowany piórnik, bo ta myśl  nie dawała mu spokoju ). Już miał  zacząć, gdy usłyszał głos mamy:
              - Musimy jechać na zakupy .
              - Mamo, ja też muszę ? Mam jeszcze tyle zadania!
              - Dobrze, zostań,  ale bądź grzeczny, my wrócimy za godzinę.
              - Dobra, pa pa.
              - Pa.
              Gdy rodzina wyszła z domu  otworzył piórnik i zapytał cichutko :
              - Hej, ciekawy jestem, co wy tak naprawdę umiecie robić ?
              - My ? Umiemy liczyć, pisać , malować, podróżować w czasie, czytać w myślach . . .
              - Wtem wyskoczył  ktoś ze środka piórnika i rzekł :
              - Ja jestem pióro  i lubię ortografię.
              - No, ba – bąknęli wkład i zapasowa stalówka. – A bez nas to byś nie mógł pisać .
              - Racja , racja  ale beze mnie to też ani rusz  - wyznał z dumą zmazik.
              - My to największa  tęcza  na niebie, bez nas świat był by szary – wykrzyczały chórem  kredki i stanęły po żołniersku w szeregu.
              Gdy już wszystkie  przybory wyszły i przedstawiły się, zaprezentowały najprzeróżniejsze  konkursy i zabawy, żeby sprawdzić kto jest najlepszy. Wtajemniczyły też Krzysia jak ma prosić, żeby coś za niego zrobiły  a nikt tego nie słyszał – miał wypowiedzieć w myślach a one to usłyszą. Przy okazji poplotkowały też troszkę, dzięki czemu dowiedział się, że  pióro i  stalówka to od dawna zakochana para, a ołówkowi podobają się wszystkie  kredki i nie może się zdecydować, której wyznać swe uczucie.
              Na końcu zabawy piórnikowcy ( bo tak siebie określali) ostrzegli chłopczyka, że ma nikomu o nich nie mówić, bo jeśli ktoś w to uwierzy i zobaczy na własne oczy - czar pryśnie . Jeśli jednak ktoś  nie uwierzy lub nie zobaczy, to się nic nie stanie .
              Kolejnego dnia poszedł do szkoły , mieli pisać kartkówkę z ortografii. Pomyślał o przyborach i w tym momencie pióro od razu wyskoczyło i zaczęło za niego pisać zadania. Po krótkiej chwili wszystko było gotowe ,więc chłopiec oddał „swą” pracę  na biurko. Gdy pani sprawdziła,  pochwaliła wszystkie dzieci, ale Krzysia tylko wyróżniła za bezbłędne napisanie kartkówki. I tak mijały tygodnie a przybory wyręczały chłopca we wszystkich pracach pisemnych.
              Pewnego dnia mama poprosiła syna, żeby zaopiekował się młodszą siostrą. Julka była bardzo grzecznym, lecz nieco  zarozumiałym  dzieciakiem . Jej brat dobrze o tym  wiedział, lecz postanowił zdradzić jej tajemnicę piórnika:
              - Muszę ci coś powiedzieć.
              - Co takiego?
              - Jaaa  mam ... zaczarowany piórnik ...
              - Tak ! Acha, już ci wierzę! Na pewno.
              - No, na serio !!
              - Dobra  może jesteś starszy, ale na pewno  głupszy – roześmiała się  i poszła do swojego pokoju.
              „Nie, to nie” - pomyślał. Poszedł do pokoju  i położył się spać.
              Następnego dnia, choć świeciło słońce,  chłopiec obudził się w bardzo złym humorze. W szkole też zachowywał się dziwnie. Na ostatniej przerwie pobił się z  Mikołajem,  ponieważ ten  go wyśmiewał. Pani, która akurat  przechodziła obok, zobaczyła bijących się chłopców i wzięła ich do pani dyrektor. Z tego wszystkiego zapomnieli o teczkach. Powiadomieni o wszystkim rodzice szybko przyjechali po swoje dzieci. Wracając  do domu, Krzyś poczuł, że jego plecak jest jakiś lekki. Spojrzał do środka i … Stało się coś okropnego, coś niemożliwego, nie było piórnika!
              - Nie powiem tego mamie, bo się zezłości  jeszcze bardziej – powiedział do siebie  po cichu .
              - Mówiłeś coś ? – zapytała mama .
              - Nie, nie,  tylko  patrzę  przez szybę – mówił drżącym głosem .
              Nie mógł uwierzyć, że nie ma jego  ukochanego piórnika.Przez następny tydzień otrzymywał same złe oceny. Po miesiącu był najgorszym  uczniem w całej pierwszej klasie.
              Któregoś dnia, gdy miał matematykę, zobaczył  pod biurkiem nauczycielki  swój piórnik Po lekcji podszedł do pani i zapytał :
              - Do kogo należy  ten piórnik ?
              - Ktoś go tu pewnie  zostawił , czemu pytasz ?
              - Bo właśnie  taki zgubiłem  miesiąc temu.
              - To proszę bardzo,  weź go.
              - Dziękuję , bardzo dziękuję .
              Szybko otworzył piórnik i powiedział: „Cześć „ ,ale nikt się nie odezwał, tak jakby czar prysł. Próbował jeszcze setki razy, ale wszystko na nic.
              Wreszcie na parę dni przed wywiadówką znalazł  w piórniku liścik. Przeczytał: „Jeśli zaczniesz się porządnie uczyć, to my znowu będziemy  zaczarowane”. Pomyślał, że to proste. Zawziął się i już w niedługim czasie uzyskiwał tylko dobre oceny. Wreszcie odzyskał dobry humor.
              Któregoś wieczoru, kiedy pakował do szkoły swój tornister, usłyszał:
              - Cześć, to my. Otwórz  piórnik. No, dalej.
              - Hura -  wykrzyknął - wróciłyście nareszcie.
              - Przepraszamy, ale nie mogłyśmy już wytrzymać, cały czas  wszystko robiłyśmy za ciebie, to było denerwujące.
              - Przepraszam, dobrze, że już wróciłyście . . . Chciałbym wam coś powiedzieć. Dałyście mi niezłą lekcję. Teraz już wiem, że to czego się nauczę, zależy wyłącznie ode mnie. Wystawiłyście mnie na próbę i, na szczęście, w porę zrozumiałem swój błąd.
              - No, to jest odpowiedź na szóstkę!  Jesteśmy z tobą !– wykrzyknęli piórnikowcy.
              - Dzięki, ale odezwiecie się jeszcze?
              - Oczywiście, ale tylko wtedy, kiedy ty tego sobie zażyczysz.



          Paulina Janusz



          Historia  domku na drzewie

              Mówią na mnie Piotruś,  mam 7 lat. Wczoraj rano wpadł mi do głowy świetny pomysł, żeby zbudować sobie domek na drzewie. Bardzo dobrze  do tego nadawał się orzech, który rośnie w moim ogrodzie .
              Zaraz  po śniadaniu powiadomiłem o tym całą moją  rodzinę : mamę , tatę i starszego brata  Tomka. O pomoc w budowie poprosiłem tatę, ale jak zwykle miał inne zajęcia i wykręcał się brakiem czasu. Tomek, którego również błagałem, potem wcale nie chciał ze mną rozmawiać, nie wspominając już o pomocy w budowie . Postanowiłem  więc, że zbuduję go sam.
              W garażu taty znalazłem młotek , gwoździe i inne narzędzia. Brakowało mi tylko desek i  drabiny. Gotów  jednak byłem na samodzielną budowę. Resztę dnia spędziłem na poszukiwaniu brakujących materiałów, na szczęście, w starej szopie znalazłem całą  stertę desek, a o ścianę oparta była mała drobinka. Teraz  nie brakowało mi już niczego. „ Do dzieła!” – pomyślałem.
              Wieczorem byłem tak podekscytowany, że nie mogłem zasnąć i cały czas w myślach układałem plan pracy.
              Nazajutrz rano, po szybkim śniadaniu, zabrałem się do pracy. Strasznie się zdziwiłem, gdy w garażu usłyszałem rozmowę:
              - Co ten Piotrek kombinuje, znowu nas  porozrzuca i zapomni posprzątać. Oby tylko nie lało, bo możemy zardzewieć – skarżyły się gwoździe.
              Młotek na mój widok poruszył się w skrzynce i powiedział :
              - Mam na imię Obuszek , lepiej mnie zostaw, bo mogę ci przybić palec.
              Opowiedziałem im o swoich planach i mimo oporów i narzekania, zabrałem narzędzia z garażu.
              Stary orzech, który miał być podstawą domku, również nagle zyskał mowę i stanowczo zaprotestował:
              - Nawet nie próbuj na mnie włazić z tymi deskami, bo mogę cię zrzucić i zrobisz sobie krzywdę .
              Tego było już za wiele! Postanowiłem, że i tak zrobię swoje.Wziąłem drabinę i przystawiłem   do drzewa. Jednakże przy wnoszeniu pierwszej deski wbiłem sobie ogromną drzazgę w palec.Młotek i gwoździe śmiały się ze mnie, ale wiedziałem, że nie mogę się poddać.To co stało się przy próbie wbicia pierwszego gwoździa, bolało tak strasznie,że nawet nie wiem jak to opisać.
              Następny gwóźdź, który trzymałem w ręce , uchylił się i młotek zamiast w niego z uśmiechem trafił ponownie w mój palec.
              - Ostrzegałem cię, żebyś mnie nie ruszał – wesoło powiedział Obuszek, a resztą gwoździ aż skręcało ze śmiechu.
              Na to wszystko stary orzech  machnął gałęzią i spadłem na ziemię. Rozbolało mnie wszystko i zacząłem wołać o pomoc.
              Wyobraźcie sobie moje zdziwienie , gdy okazało się, że to tylko sen, z którego obudziła mnie mama. Co to wszystko miało znaczyć? A może to staruszek orzech bał się, że go pokaleczę a gwoździe i młotek ruszyły z odsieczą…
              Tak czy siak, doszedłem da wniosku, że domek na drzewie to niezbyt dobry pomysł. Postanowiłem poprosić Tomka o rozbicie namiotu.



          Agnieszka Romańska


          Rodzinny poradnik

          (opowiadanko z przydługim nieco dialogiem)

           
            - Tato, a Marek zabrał mi lalkę! – krzyknęła Ania do swego ojca.
           - Marku! Czemu zabrałeś Aneczce lalkę? – zapytał syna zirytowany pan Krzysztof-  tata dwunastoletniego Marka i dziewięcioletniej Anny.
           - Nie zabrałem! – odpowiedział Mareczek.
           - Anusia twierdzi inaczej. Dlaczego?
           - Gdzieś jej lala się zapodziała i uważa, że to ja ją schowałem.
          - Anno, przeproś brata! - zwrócił się stanowczo do córki pan Krzysio.
           - Nie, bo to on mi zabrał Kasieńkę!
              Tak wyglądał  prawie każdy dzień w domu państwa Gawrońskich. Czasami kłótnie ,,kochającego się” rodzeństwa mogły przyprawić człowieka o mocny i nieustający ból głowy .Pewnego dnia dzieci tak głośno się sprzeczały, że ich tata nie wytrzymał i wrzasnął:
           - Dzieciaki, cisza! Siadajcie na kanapie i się nie odzywajcie! Opowiem wam, jak ja i ciocia Marysia przestaliśmy się na okrągło kłócić. Może się czegoś w końcu nauczycie…

          ***

              To był słoneczny poranek. Między gałęzie drzew przedostawały się wesołe promienie światła. Ptaki świergotały z radości, że dzieci wróciły z wakacji. Wszystko wokół się radowało, tylko nie dziatwa, która wiedziała, że zaraz zacznie się nudny rok szkolny.
           - Tato, to też uważasz , że w szkole jest nudno – zapytała Kasia.

           - Cicho, nie przerywaj!
            Tego roku moja piętnastoletnia siostra Marysia miała zacząć uczęszczać wraz ze mną do liceum – oczywiście – dwie klasy niżej.
              1 września, jak każda wzorowa uczennica, była elegancko ubrana. Założyła czarną, plisowaną spódniczkę, białą bluzkę oraz czarne, lakierowane pantofelki. W kruczoczarne, kręcone włosy wetknęła biały kwiat. Jednym słowem, Maria Gawrońska wyglądała prześlicznie. Na jej widok  wiele chłopięcych serc mogło zabić mocniej. Jednym z tych nieszczęśników okazał się mój kolega – Rafał.
           - To co, zakochał się w niej? Ale obciach – wykrzyknął Marek.
           - Synku, słuchaj grzecznie.
           - A pani w szkole mówiła, że jak się czegoś nie rozumie, to należy pytać – dodała Kasieńka.
           - Ale z was mądrale – roześmiał się pan Krzysztof i opowiadał dalej.

          ***

              Kiedy nieco spóźniony przyszedłem do szkoły, akademia już się rozpoczęła. (,,Byłem wtedy w krzywo zapiętej koszuli i niewyprasowanych spodniach” - pomyślał ojczulek dwojga urwisów). Po uroczystości  kumpel Rafcio zapytał:
           - Któż to jest ta dziewczyna z różą we włosach?
           - Która?
           - Ta, co siedzi naprzeciwko pokoju nauczycielskiego?
           - Spojrzałem w tamtą stronę, poczym wyjaśniłem:
           - Ta z czarnymi włosami? E, nie zwracaj na nią uwagi, to Maryśka moja siostra.
           - Twoja siostra?
           - Co, nie znasz jej?
           - Nie. Jakbym mógł ją znać, kiedy jestem nowy w tej szkole, a z tobą poznałem się na koloniach.
           - No, faktycznie, ale ona też jest nowa. Dopiero, co zaczęła tu chodzić.
           - Krzychu, a ona ma chłopaka?
           - Z tego co wiem, to nie ma. A co? Podoba ci się?
           - Tak, jest w niej coś interesującego, prawda?
           - Mnie w niej interesuje to, kiedy w końcu się wyprowadzi z domu.
           - Oj, co jej tak nie lubisz?
           - Denerwuje mnie.
           - Cóż, to doprawdy świetny argument.
           - Ty się nie odzywaj, nie masz rodzeństwa.
           - Tak, ale mam za to7 kuzynek, które co roku przyjeżdżają do nas  na święta i zostają do Sylwestra i jakoś je lubię.
           - Kuzynki to nie to samo. Do tradycji należy, że rodzeństwo się kłóci.

          ***

           - Tatku, ale przed chwilą nas upominałeś…
           - Ale dziś już tak nie sądzę. To było dawno – przerwał córeczce pan Krzysztof – dajcie dokończyć opowieść.

          ***

              Tydzień później Rafał poprosił mnie, abym umówił go z Majką. Po jego namowach, zgodziłem się ( „Przyznam, że trochę mnie przekupił” – pomyślał pan Gawroński). Wkrótce wpadłem na pomysł, jak ich ze sobą zeswatać. Był to bardzo prosty sposób...
              Najpierw opowiedziałem Maryśce, jaki to Rafał wspaniały. Następnie, zupełnie niespodziewanie, zadzwonił dzwonek. Krzyknąłem, że otworzę, a potem pobiegłem odemknąć i…w drzwiach ujrzałem Rafała. Puściłem do niego oczko i zaprosiłem do środka. Poszliśmy do pokoju, w którym przebywała zatopiona w myślach Maryśka. Nie zauważyła nas, kiedy wchodziliśmy. Dopiero za moment zorientowała się, że nie jest sama.
          - Co tu robisz? – zapytała zdziwiona marzycielka.
          - Siedzę.
          - To zauważyłam, ale, po co?
          - Twego brata mama zawołała. Kazał mi się
            stąd nie ruszać.
          - Aha. A ty jesteś ten nowy w klasie mojego brata - Rafał? Dobrze pamiętam?
          - Masz świetną pamięć. A ty jesteś Marysia. Bardzo ładne imię.
          - Dziękuję.
              Przez następne  pół godziny rozmawiali sobie na różne tematy   ( „Trochę podsłuchiwałem!” – znów przemknęło mu przez myśl). Musieli jednak przerwać pogaduszki, ponieważ się okazało, że na dworze już ciemno i Rafcio musi wracać do domu.
              Następnego dnia po lekcjach nowy adorator Marii zapytał, czy nie wybrałaby się z nim na wycieczkę rowerową. Oczywiście, zgodziła się. Cztery godziny przesiedzieli nad brzegiem jeziora. Było ono tak duże, że gdyby dwoje zakochanych ludzi stanęło po dwóch stronach rozlewiska, to nawet oczami miłości,  nie ujrzeliby siebie.
              Maria i Rafał nie przyglądali się bynajmniej jezioru, ale przez cały czas rozmawiali o tym, co im się przydarzyło w życiu, kogo lubią ze szkoły, a kogo nie, czym się interesują. Kiedy przypadkiem ich ręce zetknęły się końcówkami palców, to obydwoje poczerwienieli jak buraki i odwracali wzrok. Jednak po pewnym czasie czuli się dobrze, trzymając się za ręce i patrząc sobie choćby prze chwilkę w oczy.
              Gdy Maria wróciła do swego rodzinnego gniazda,  było już ok. godziny 21. , a że nasi rodzice zwykle chodzą spać z kurami (o zmroku), to wzorowa uczennica i córka dostała naganę, że się włóczy po nocy, nie wiadomo z kim.
              Wtedy Majka zaprotestowała:
          - Jak to, nie wiadomo z kim? To był przecież kolega z klasy Krzyśka.
          - Kolega? Czyli chłopak?
          - Tak.
          - Dziecko drogie, mówiłam ci, żebyś o żadnych chłopcach nie myślała, dopóki nie zdasz matury!
          - Ale mamusiu! On jest niesamowity i dobrze się uczy.
          - Żadnych, ale. Zmykaj do łóżka, jutro idziesz do szkoły.
          - Basieńko, czy ty nie rozumiesz, że ona ma prawie 16 lat. Już czas na pierwszą miłość. Myśmy zaczęli być parą, kiedy miałaś 15 lat – odezwał się na to ojczulek.
          - Ale to nie to samo.
          - Basiu, to jest to samo!
          - Wiem, ale ona jest na to za młoda – to zdanie moja mama wyszeptała  mężowi do ucha.
          - Uwierz mi, kochanie, że nie – odszeptał.
          - Wierzę. Szkoda, że ona nie ma cały czas 6 lat. No cóż, jutro jej powiem, że może się z nim spotykać.
          - Ale ona będzie całą noc płakała – wtrąciłem się do rozmowy.
          - A co, ty podsłuchujesz?  – zapytała moja mama.
          - Nie podsłuchuję, tylko tu cały czas siedzę. To jest moja sprawa, bo to moja siostra i chcę się wyspać.
          - Oj, dobrze, zawołaj ją, Krzysiu.
              Majka przybiegła po 10 sekundach. Kiedy usłyszała od rodziców, że może się spotykać z Rafałem, krzyknęła z radości i rzuciła się na szyję mamie, potem tacie. Podbiegła też do mnie i  pocałowała w policzek.         Kiedy zapytałem ją, za co to, usłyszałem:
          - Zaraz ci powiem, tylko chodź do naszego pokoju.
              Gdy znaleźliśmy się u siebie, ponowiłem pytanie:
           - No, to czemu mnie pocałowałaś w policzek?
              Opowiedziała mi wszystko dokładnie, że potrafi rozpoznać, kiedy ktoś kłamie, a kiedy nie. Domyśliła się, że Rafał nie mówił prawdy o tym, że pobiegłem ochoczo, gdy mama mnie zawołała. Wyszedłem, aby mogli  pogadać we dwoje. Podziękowała mi za to, że ich poznałem, bo inaczej Rafałek by do niej nie podszedł i nie zagadał…

           ***

          - Oj, ty kłamczuchu! Chciałam cię zabić, bo się wtrącałeś w moje życie ! – wykrzyknęła nagle Maria Gawrońska ( która pojawiła się w domu brata)  nie wiadomo skąd.
          - Co ty tu robisz, siostrzyczko?- zapytał ze sztucznym uśmiechem na ustach tato Krzysio.
          - Stoję i słucham, jak ubarwiasz tę historię. A tak w ogóle skąd znasz tyle szczegółów. Czytałeś mój pamiętnik, przyznaj się.
          - Nie ubarwiam. Noo, czytałem i co w tym wielkiego? Ty teraz podsłuchujesz!

          ***

              I tak oto zaczęła się „rozmowa idealnego rodzeństwa”. Oskarżenia o to, które kłamie, a które nie. Czy ta historia była całkiem prawdziwa, czy nie.Kto mówi prawdę, a…
             Tylko Ania i Marek  nie wiedzieli co czynić. Śmiać się? Przedrzeźniać? Naśladować? Kiedy już im się to znudziło, niezauważeni poszli razem do ogródka, aby po prostu pograć w piłkę. Nie pamiętali już, o co się wcześniej pokłócili.

           

          dcn.

    • Kontakt

      • Zespół Szkolno-Przedszkolny Szkoła Podstawowa w Kaniowie
      • (32)215-73-23 fax: (32)215-73-23
      • Zespół Szkolno-Przedszkolny Szkoła Podstawowa w Kaniowie, ul.Batalionów Chłopskich 15 43 - 512 Kaniów Kaniów Poland
    • Logowanie