• Uczniowskim piórem II

        • Uczniowskim piórem II - baśnie, opowiadania



           

           


          Takiej baśni nikt wcześniej nie napisał...

          r. szk.
          2009/ 2010

           
          Justyna Knapczyk


          Smocze rozterki

          Pewnego słonecznego poranka ze zwyczajnego smokojaja wyskoczył na świat mały smokobobas, którego obdarzono imieniem Felek (Czy mu się podobało? No, cóż…). Gdy maluch podrósł nieco, jego opiekuńcza i troskliwa mama zauważyła, że jej kochany synek wciąż nie ma… skrzydełek.

          Była bardzo smutna, ponieważ wiedziała, że inne smoczki mogą się z niego naśmiewać. Mimo to zapisała go do  Publicznego Smokoprzedszkola im. Smoka Alfreda w najbliższym Potworkowie. Trafił do grupy smokuszków, choć marzył  o smoczakach.

          Niestety, już w pierwszy dzień rówieśnicy dostrzegli,  że Felek odróżnia się znacznie od innych smoków. Przestały się z nim bawić, zaczęły wyśmiewać, raz po raz złośliwie trzepotały swymi skrzydełkami. Po zajęciach  maluszek z płaczem pobiegł do domu i pytał mamy, dlaczego on musi być inny.

          Mateczka odpowiadała:

           - Synku, każdy jest na swój sposób wyjątkowy. Brzydki lub piękny -  co tak   naprawdę to znaczy? Wygląd to nie wszystko -  liczy się to, co masz w serduszku.

          Malutki był tak zmęczony wydarzeniami minionego dnia, że wieczorem bardzo szybko zasnął.

              Następnego dnia nie śpieszyło mu się do smokoprzedszkola. Niepewnym krokiem, ale jednak z nadzieją, poszedł na spotkanie… być może przygody. W pewnym momencie w trakcie zajęć zauważył przygnębioną smoczynkę. Podszedł do niej  i zapytał:

          - Co się stało? Dlaczego się smucisz?

           - No, no... bo nikt nie chce się ze mną bawić – odparła, cicho pochlipując w kącie.

           - No cóż, tworzymy niezłą parę.

           - Jak to , nie rozumiem ? – zapytała.

           - Nie martw się, ja się z tobą pobawię. Ze mną nikt się nie koleguje z powodu braku skrzydełek. A tobie  z jakiego powodu dokuczają?

           - Ja, ja… jeszcze nie potrafię zionąć ogniem.

           - Dla mnie to nie ma znaczenia. Dostrzegam  za to płomienne spojrzenie twoich oczu… ale dosyć gadania. Pobawmy się wreszcie!

          Na przekór wszelkim przeciwnościom oboje zabrali się za układanie klockowego smokomiasteczka. Po wspólnej zabawie smoczynka nieśmiało zapytała:

           - To może zostaniemy przyjaciółmi?

           - Oczywiście! - wykrzyknął zadowolony smokobobas. - Spotkajmy się dziś po południu koło starego dębu.

           - Ok! Do zobaczenia.

          - A tak w ogóle, jestem Felek Smoczyński. 

          - A ja nazywam się  Malina Smokulska. Do zobaczenia pod starym żołędziorodzicielem  dziś po zachodzie słońca. Tylko nie zapomnij.

          - Dobra, pa.

          I rozeszli się radośnie do swoich domów.

          - Mamo, mamo, poznałem  nową koleżankę, ma na imię Malina.

           - To świetnie – ucieszyła się smoczyca.

           - Dzisiaj mamy się spotkać pod starym dębem, więc szybko jem smoczy obiad i lecę, bo nie chcę się spóźnić – wykrzyknął Filip. -  Ach, to lecę, to tylko tak w przenośni – wyszeptał.

          Dostrzegł jeszcze małą łezkę w oku mateńki, ale pomachał jej na pożegnanie ogonkiem i wybiegł. Już za chwilę w cieniu dębu bawił się i łobuzował wraz Malinką. Nagle  wpadł mu do głowy pomysł:

           - Może nie posiadam skrzydełek, ale kto powiedział, że nie mogę latać?

           - Co masz na myśli, mówiąc w ten sposób?  - zapytała przyjaciółka.

           - No, po prostu, zrobię sobie skrzydła z gałęzi i liści drzew.

           - Myślisz, że to się uda?

           - Pewnie!

          - W jaki sposób się uniesiesz?

           - Wystartuję z tamtego pagórka.

          Wędrowali a Felek już myślał o tym, jak zniknie pomiędzy chmurami i będzie oglądać piękne widoki. Jego plan, niestety, nie wypalił. Gdy chciał oderwać się od ziemi,  skrzydła rozsypały się.

          Tymczasem mama wypatrywała z okna swojego synka.

          - Gdzież ten chłopak się podziewa? – myślała.

          Smoczek wrócił do domu z nieszczęśliwą minką, lecz nie tracił nadziei. Następnego dnia Felek opracował nowy plan -  tym razem sporządzenia spadochronu. Ustalił kolejność działań:

          • Znalezienie i wygięcie  nowych gałęzi.
          • Nałożenie liści.
          • Powiązanie  wszystkich elementów smokowężem.                         I gotowe!

          Jednak i kolejna próba była nieudana. Wyruszył znowu pod dąb, gdzie spotkał swą jedyną koleżankę. Malina dostrzegła jego smutek i postanowiła jakoś temu zaradzić.

          -  Wiesz co, Felusiu, jesteś bardzo wesołym i pogodnym smoczkiem! – wykrzyknęła i w  tym samym momencie klepnęła  go po plecach. -  Hmm... coś ci tu chyba wystaje. Czekaj , czekaj…

           -  Pewnie, jeszcze tylko garbu mi brakuje – wyjęczał Felek.

           - Nie wygłupiaj się,  przekłuwają ci się skrzydełka.

          - Poważnie? - leż tak! Komu jak komu, ale mnie możesz zaufać.

           - Hura! Nareszcie się doczekałem!

          Po powrocie do domu mały smoczek podbiegł natychmiast  do mamy, by przekazać jej wspaniałą nowinę. Radosny śmiech uradowanej rodzinki słychać było w całej smoczej okolicy.

          Już wkrótce para młodych przyjaciół przodowała w przedszkolnych zawodach w lataniu na czas. Całkiem nieźle szło im też w konkursie na wygłaszanie płomiennych przemówień (zwłaszcza od momentu, kiedy Malina poczuła w wypowiadanych słowach ciepło swych pierwszych płomyków).



           


          Natalia Pacyga


          Kłótliwy tydzień

          Gdzieś w malutkim pokoiku, na biurku Oliwi stał piękny kalendarz szkolny. W nim dziewczynka zaznaczała terminy wszystkich kartkówek, sprawdzianów, spotkań.

          Pewnego dnia, gdy była w szkole, kartki z kalendarza poruszyły się gwałtownie. Mianowicie… posprzeczał się Poniedziałek z Wtorkiem:

          -       Ej, ty, Wtorek! Nie przesuwaj się tak na mnie, bo nasza pani nie zapisze w mojej tabelce żadnych informacji! – oburzył się Poniedziałek.

          -       Jak już zwracasz się do mnie, to – Wtorku, kochany, to właściwa forma wołacza. A tak w ogóle, ja się wpycham? Pff, dobre sobie! Ja jestem dobrze wychowany, wystarczy mi tyle miejsca, ile dała mi Oliwka!- odparł gniewnie.

          Tak oto rozpoczął się  pierwszy tydzień roku szkolnego.

          Następnego dnia Wtorek z Poniedziałkiem nie odzywali się do siebie, ale za to Środa z Czwartkiem zaczęła kolejną dyskusję:

          -       Jestem ciekawa, jaki Oliwcia lubi dzień? – zastanawiała się Środa.

          -       Ja, sądzę, że to właśnie mnie lubi najbardziej!- odezwał się pewny siebie Czwartek.

          -       A niby dlaczego? Nie bądź taki zarozumiały! – oburzyła się Środa.

          -       Ja to wiem, przecież, gdy jest mój dzień ona bawi się lalkami i jest  najbardziej radosna!

          Po takiej wypowiedzi Czwartku, Środa nie odezwała się już ani słówkiem.

          Nadszedł kolejny dzionek…

          -       Myślicie, że Oliwka znów zaprosi swoje koleżanki, kiedy będzie mój dzień? – zwróciła się do wszystkich Sobota, chodź była przekonana, że nie może być inaczej.

          Zignorował to Piątek, stwierdzając, że nie będzie rozmawiał z takimi mądralami. Wieczorem Sobota wpadła na genialny pomysł:

          -       Zagłosujmy, która lub który z nas jest najbardziej lubiany przez Oliwkę? Co wy na to?

          -       Akceptuję, dobry pomysł! – potwierdził Poniedziałek.

          -       A więc zaczynajmy! – wykrzyknęli chórem.

                   Głosowanie było ściśle tajne. Każdy z dni tygodnia wskazał swojego kandydata, a potem chował karteczkę do malutkiego schowka. Pisali wszyscy oprócz Niedzieli, która powstrzymała się od głosu, ponieważ, jak na nią przystało, świętowała.

          -       Czy wszyscy gotowi do ogłoszenia wyników? – zapytała organizatorka.

          -       Tak, chcemy wiedzieć! – zawołali razem, mocno podekscytowani.

          -       Uwaga, z tego co odczytałam, to… wszyscy mamy po jednym punkcie?! – zdziwiła się.

          -       Hura! – zawołała szczęśliwa Środa.

          -       Ale jak to? – zapytał z niedowierzaniem Piątek.

          -       Znając was, jestem przekonana, że każdy głosował na siebie! – odezwała się jak zwykle bardzo spokojna Niedziela.

                   Zapadła cisza, wszyscy wiedzieli, że to prawda. Kiedy Oliwia wróciła do domu, każdy ustawił się na właściwym miejscu.

          Dziewczynka do późna odrabiała zadanie, zanotowała coś w każdej kalendarzowej tabelce. Dni wydawały się być zadowolone.

                   Mijały tygodnie, miesiące, a kalendarzowe tygodnie odzyskiwały pogodny nastrój. Zachowywały się tak, jakby wcześniejszych ostrych wymian zdań w ogóle nie było. Wszyscy rozmawiali swobodnie. Któregoś dnia…

          -       Jak wam się spało? – zapytała Środa.

          -       Bardzo wygodnie! - odpowiedzieli chórkiem.

          -       Widzieliście wczoraj, jak  Oliwia pięknie pisała list do swojej cioci Ulki? – zapytał zainteresowany Piątek.

          -       Tak, naprawdę zdolna jest ta nasza pani.

                   Całe popołudnie spędzili gawędząc sobie, bez nieporozumień.

          -       Mamo, jestem! – usłyszeli głos Oliwki, która właśnie wróciła ze szkoły – Wysłałam ten list.

          -       Bardzo dobrze!  A teraz pochwal się, co w szkole. Jaką średnią ocen uzyskałaś? – zapytała mama.

          -       Moja średnia to…( przez chwilę nic nie mówiła, żeby stworzyć  napięcie) 5,7! – wykrzyczała.

          -       Jestem z ciebie dumna, moja krew! – pochwaliła ją mama.

                   Po chwili dziewczynka wpadła do swego pokoiku, podśpiewując. Usiadła na krześle przy biurku i zapisała w swym  kalendarzyku, poprzecznie, wielkimi literami jedno słowo: WAKACJE

          -       Czy wy widzicie, to co ja? – zapytał z niedowierzaniem Czwartek.

          -       No cóż, od teraz wiemy, że żadna ani żaden z nas nie jest gorszy ni lepszy, po prostu jesteśmy tacy sami! – odezwała się bardzo szczęśliwa Środa.

          -       A jak się skończą te WAKACJE ?? –  zastanawiali się.

          -       To proste - każdy z nas będzie inny, a za razem wyjątkowy i miejmy nadzieję, że szczęśliwy dla Oliwki i innych dzieci!!! – wykrzyknęły radośnie wszystkie dni tygodnia.

          „No, nareszcie to zauważyli” – wyszeptała do siebie, jak zwykle zrelaksowana Niedziela.

           

           


          Ogólnopolski Konkurs Literacki " Jezioro Samotnia" zorganizowany przez Wydawnictwo "Nasza Księgarnia" miał na celu przede wszystkim rozbudzanie wyobraźni  jak również zapoznanie się z fascynującą literaturą - tym razem powieścią Lindy Newbery.Przy ocenie prac kierowano się następującymi kryteriami:

          • poprawność językowa,
          • zgrabne nawiązanie do treści książki  - zarówno fabularne, jak i stylistyczne,
          • wyobraźnia i dojrzałość autora tekstu.

          Temat pracy konkursowej:

          "Był sobie człowiek, który pragnął się dowiedzieć, czym jest szczęście..." Co, Twoim zdaniem, chciał przekazać Finnigan Becie, opowiadając jej szczęśliwe historie? Jak brzmiałaby Twoja opowieść o szczęściu?

           

          Natalia Pacyga


          Po przeczytaniu powieści Lindy Newbery, czuję, że jej bohater Finnigan pragnął przekazać Becie, opowiadając swe historie, że nie dla wszystkich szczęście znaczy to samo. Nie tylko bogaci mogą odczuwać szczęście a  wręcz ubodzy częstokroć potrafią być bardziej radośni. Uświadomił też, że  przez bogactwo można stać się najnieszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi.

          Moim zdaniem Finingan przeżywał bardzo w swoich myślach, to, co się stało w jego życiu przed wieloma laty, dlatego jego opowieści nigdy nie kończyły się szczęśliwie. Dawał jednak Becie możliwość ich dokończenia, pragnąc zapewne wskazać ( w tym i sobie), że wszyscy powinni sobie uświadomić, że każdy, jeśli tylko tego bardzo pragnie, może być w pełni szczęśliwy, oczywiście, jeśli w to uwierzy.

           

          Zatem…

          Był sobie chłopiec, który pragnął się dowiedzieć, czym jest szczęście. Miał na imię Maksymilian. Pochodził z bardzo zamożnej rodziny i uwielbiał zwierzęta.

          Na swoje 4. urodziny zażyczył sobie źrebaka, ale za kilka tygodni poprosił już o malutką pandę. Rodzice spełniali jego życzenia bez wahania, jednakże Maks miał humorki i… na imieniny zapragnął hipopotama! No cóż, dostał, co chciał. Ogród obok rodzinnej rezydencji zapełnił się zwierzętami.

          Odwiedzał swoje zwierzęta raz w tygodniu, urywając się z jakiś dodatkowych zajęć. Oglądał je wszystkie, karmił zwierzęcymi przysmakami oraz robił im zdjęcia.

          Na początku grudnia napisał list do świętego Mikołaja z prośbą o malutką małpkę, którą nazwie Zosia.

          Jego matka obiecała sobie, że da mu wszystko, czego tylko zapragnie,  choć sporo ją ta obietnica kosztowała.

          Z okazji Wielkanocy Maksio zażyczył sobie króliczka, ale takiego, który wyskakuje z kapelusza czarodzieja. W sierpniu na życzenia chłopca zamówiono tygryska.

          Mijały tygodnie, miesiące. Kiedy nadeszły kolejne urodziny chłopczyk zapragnął pytona, koniecznie zielonego.

          Wkrótce jednak Maksa nie interesowały już jakieś tam zwierzęta, wszystko to stało się dla niego dla niego nudne. Już marzyły mu się zdalnie sterowane pojazdy.

          Pewnego deszczowego dnia wyszedł do ogrodu, by pooddychać świeżym powietrzem i być        może znaleźć sposób na nudę. Moknąc na ławce,  usłyszał piszczenie, wystraszył się, że to tygrys czy jakieś inne zwierzak uciekł ze swojej klatki. Bardziej jednak zaciekawiony niż przestraszony  zbliżył się ostrożnie do bramy i zobaczył małego szczeniaczka. Był piękny - czarny w rude łatki. Psiaczek podskoczył do chłopca, zaczął go lizać po mokrych od deszczu rękach, patrzył na niego takim wzrokiem, jak gdyby od dawna był jego ukochanym zwierzątkiem. Maks przygarnął pieska do siebie i zabrał go ze sobą do domu. Kiedy kładł się spać, z nowym pupilkiem Pimpkiem, uświadomił sobie, ile wyjątkowych i pięknych zwierząt  już posiada. Całą noc rozmyślał, co by zrobić, żeby koledzy, sąsiedzi oraz inni ludzie mogli zobaczyć te wspaniałe zwierzaki.

          Rano obudził się z niesamowitym pomysłem - założenia minizoo. Nieśmiało zaproponował to mamie, ona, bardzo pozytywnie zaskoczona, że jej syn nie myśli tylko o sobie, zgodziła się.

          Gdy  zoo było już otwarte i tłumy ludzi chciały się dostać do środka, wtedy Maksymilian uśmiechnął się od ucha do ucha, bo odczuł, że uszczęśliwianie ludzi czyni go radosnym i szczęśliwym chłopcem. Towarzyszył mu przyjaciel Pimpek wesoło machający swym ogonkiem.

           



          Aleksandra Brosz

          Był sobie młody człowiek, który zapragnął dowiedzieć się, czym jest szczęście. Nie wiedział, kogo powinien o to zapytać. Długo nad tym rozmyślał, aż postanowił wybrać się w daleką podróż z nadzieją, że w trakcie wędrówki znajdzie odpowiedź na nurtujące go pytanie.

          -   Może dowiem się od ludzi z odległych stron, czym naprawdę jest szczęście – pomyślał.

          Wyruszył najpierw na północ, do krainy muzyki.

          -    Szczęście to piękna muzyka grana na skrzypcach w blasku księżyca – usłyszał od muzyka.

          Filip (tak ten człowiek miał na imię) odrzekł :

          -   Nie umiem grać na tym instrumencie i nie lubię blasku księżyca, dlaczego to miałoby dać mi szczęście?

          Wędrował dalej. Tym razem dotarł do ojczyzny górali, których też zapytał:

          -        Czym dla was jest szczęście ?

          -        Szczęście to móc zdobywać górskie szczyty i podziwiać z nich świat.

          Wspiął się na pobliskie wzgórze, lecz gdy tam dotarł, stwierdził :

          -        Rzeczywiście, jest tu ładnie, ale w tych widokach nie ma nic nadzwyczajnego.

          Drzewa, domy, lasy, łąki i to wszystko. To nie da mi szczęścia.

          Postanowił  jednak nie poddawać się i szukać dalej. Zawędrował wkrótce do krainy popularności. Tam usłyszał :

          -        Szczęście to bycie sławnym, podziwianym, oklaskiwanym - powiedział mu znany piosenkarz.

          -        Nie, to nie da mi szczęścia. Sława z biegiem lat przemija, a ja potrzebuję szczęścia do końca życia.

          Wreszcie młodzieniec, znudzony tym poszukiwaniem, postanowił wracać do domu. Po drodze natknął się na nieznany kraj. Zaciekawiony tym, iż ujrzał tam uśmiechniętych ludzi, spróbował raz jeszcze poszukać odpowiedzi na dręczące go pytanie.

          -   Jak nazywa się wasza kraina ?

          -        Zostań z nami, to się dowiesz - odpowiedziała mu napotkana dziewczyna.

          -    Dobrze, ale tylko na parę dni.

          Nasz bohater zamieszkał w małym domku i obserwował ten nowy kawałek Ziemi. Zauważył, że  dzieci wspólnie wesoło się bawią, z radością chodzą do szkoły, wszyscy pomagają sobie, a z ich twarzy nie znika uśmiech. Pewnego dnia do jego chatki przyszła poznana wcześniej młoda niewiasta.

          -        Filipie, od paru dni nie wychodzisz z domku, chodź,  pokażę ci, jak tu u nas pięknie.

          Wyszli razem na niewielki pagórek i usiedli. Maja,(bo tak zwała się dziewczyna) wskazując mu różne miejsca, opowiadała z wielką sympatią o  mieszkających tam ludziach. Filip zauważył, że zwykłe pola, łąki, pagórki i domy wydały mu się teraz inne, wyjątkowe. Długo rozmawiali, a gdy o blasku księżyca usłyszał dochodzące z oddali dźwięki skrzypiec, zaniemówił. To wszystko, co widział wcześniej sam, teraz wydawało mu się lepsze, ciekawsze, piękniejsze.

          -        W waszej krainie odnalazłem szczęście – rzekł z uśmiechem.

          -        Tu każdy jest szczęśliwy, bo…

          -        Już wiem ! Ma przyjaciół – dokończył Filip - z nimi wszędzie można odnaleźć radość.

              

          To była moja opowieść o szczęściu. Myślę, że Finningan, opowiadając Becie poszczególne historie, chciał  nie wprost powiedzieć, czym jest to uczucie. Nie dał dokładnej recepty na szczęście, bo dla każdego jest ono czymś innym. Jak odczytałam w  „Jeziorze Samotnia”: „dla starca szczęście to młodość, dla chorego zdrowie, lenistwo dla robotnika, a dla człowieka bez pracy uczciwe zajęcie” ... trzeba tylko odnaleźć to szczęście.

           

           

           



          Gemma Hałas

          Moim zdaniem, Finningan opowiadał Becie historie o szczęściu po to, by zrozumiała, że jest  ono ważne dla każdego człowieka, lecz wcale nie musi być związane z materią. Uczył też tego, że zawsze trzeba być szczęśliwym, cieszyć się z tego co się ma.

          Gdybym miała opowiedzieć swoją historię o szczęściu, brzmiałaby ona tak:

          Młody człowiek podróżował po świecie w poszukiwaniu szczęścia... Pewnego razu zabrał się z karawaną kupiecką. Jechali oni z Windoek* do Gaborone**, przejeżdżając przez pustynię Kalahari***.

          Podczas postoju, gdzieś w połowie drogi, wydarzyła się pewna nieprzyjemna sprawa. Zaginęła sakiewka ze złotem, które przeznaczone było na zakup towarów i utrzymanie zwierząt. Zarządca, dowiedziawszy się o wydarzeniu, stwierdził, że nie ma sensu jechać dalej, ponieważ nie mają za co wykarmić zwierząt i nabyć towarów.

              Lukkini, bo tak miał na imię „poszukiwacz”, przypadkiem natknął się na sakiewkę leżącą na piasku,  kiedy szedł nakarmić swego wielbłąda. Stwierdził, że pewnie zgubił ją skarbnik, niosący torbę z rachunkami i złotem do zarządcy.

          Nasz podróżnik w pierwszym odruchu postanowił zatrzymać ją dla siebie, myśląc, że złoto da mu szczęście.  Dostrzegł jednak zmartwienie innych członków karawany. Nawet zwierzęta pospuszczały smutno łby.

          Po namyśle postanowił zwrócić znalezione złoto. Wszedł do namiotu zarządcy i ujrzał go siedzącego na ziemi, z twarzą ukrytą w dłoniach. Podszedł do niego i wręczył zgubę. Przewodnik zerwał się na nogi i porwał w ramiona znalazcę, śmiejąc się radośnie. Ze łzami szczęścia w oczach powtarzał w kółko: „Dziękuję, dziękuję...”

          Człowiek, widzący jego szczęście, również się zaśmiał i zaczął wesoło tańczyć z zarządcą. Wiedział, że sprawił mu radosną niespodziankę.

          Na miejsce przybiegli inni, zdziwieni sytuacją członkowie karawany.  Ich radość była wielka, kiedy dowiedzieli się o znalezionej sakiewce. Lukkini pomyślał, że złoto nie przyniosłoby mu szczęścia, lecz poczucie winy i wyrzuty sumienia.

          Miał rację. O wiele większe szczęście spotkało go,  kiedy widział wdzięczność i radość na twarzach innych.

          I my powinniśmy się zastanawiać, czy nie warto by pomagać innym, a nie myśleć tylko osobie. Czasem wystarczy zwykły uśmiech, kilka miłych słów. Nagrodę otrzymamy, widząc wdzięczność i szczęście na twarzach ludzi. Niepotrzebne kłótnie i spory są bezsensowne. Przecież nasze życie na ziemi nie trwa długo. Gdy będziemy zwlekać z przeprosinami, być może nie zdążymy wypełnić symbolicznego znaku „wyciągnięcia ręki na zgodę”. Czy nie warto czasem pomyśleć, pomóc, ustąpić lub przeprosić?

          Na koniec chciałabym przytoczyć cytat z piosenki Anny Marii Jopek: „Szczęście jest tuż obok nas - w zwyczajnym dniu, w zapachu domu, wśród chmur, w ciszy traw-jest blisko nas, blisko tak”.

           *- Stolica Namibii.

          **- Stolica Botswany.

          ***- Pustynia, leżąca w Botswanii.

           

           

           



          Aleksandra Brosz



          Opowiem moją historię



          W

          pewien, jeszcze trochę zimny, marcowy dzień dziewczynka o imieniu Oliwia niechętnie wybierała się do szkoły .

                 Mamusiu, czy koniecznie muszę iść na lekcje? Niezbyt dobrze się dziś czuję - narzekała .

                 Tak, córciu! Przecież dziś razem z klasą i panią wychowawczynią idziecie sprzątać świat. Gdy byłam w twoim wieku bardzo lubiłam czyścić Ziemię  - westchnęła  mama.

                 O nie! Dlaczego musimy wychodzić na te nudne spacery teraz, gdy nie jest jeszcze ciepło?

                 Nieładnie, Oliwko, uspokój się. Pani z przyrody wytłumaczy ci wszystko, ja muszę biec do pracy. Ty dokończ śniadanie i maszeruj do szkoły. Do zobaczenia  – pożegnała się mama.

          Kilka minut później dziewczynka była już na  miejscu, tam spotkała całą klasę gotową już do wyjścia. Czekali tylko na nią.

                 Cześć, dlaczego tak długo cię nie było?!- zagadał Mikołaj.

                 Hej, nie było mnie, bo sama nie wiem, czy chcę iść sprzątać świat.

                 Naprawdę? Nie narzekaj, lepiej chodźmy już, pani czeka!

          Wszystkie dzieci szły raźnym i wesołym krokiem, śpiewając piosenki o przyrodzie. Wszystkie, oprócz naszej bohaterki. Ona szła powoli, niechętna do współpracy.

                 Oliwio, podejdź proszę do tego lasku razem z Mikołajem i Kają. Uczniowie szóstych klas mówili mi, że jest tam dzikie wysypisko. Sprawdzicie, czy to prawda - zachęcała pani Ania (wychowawczyni klasy).

                 No dobrze, Mikołaju, ty idź na prawo, Kaja na lewo a ja pójdę przed siebie – rzekła rozkapryszona dziewczynka.

          Szła prosto zgodnie z instrukcją, niby w poszukiwaniu śmieci, ale w ogóle się nie rozglądała. Doszła do polanki, na której pewnie rosłyby kwiaty, drzewa, rozświetlane przez ciepłe, błyszczące promienie słońca, ale…  

          Zamiast tego wszędzie widniały porozrywane worki, porozrzucane śmieci, stare urządzenia domowe, szkielety zabawek… Małą dziewczynkę bardzo zaskoczył ten widok. Stała i patrzyła z niedowierzeniem. Nagle z zamyślenia wyrwał ją  cichy głos:

                 Hej, koleżanko, podejdź tu! Chodź, do ciebie mówię!

                 Aaale gdzie jesteś, kto właściwie do mnie mówi?!

                 Jestem worek pospolity, wołam cię, ponieważ chcę ci coś wyjaśnić.

          -1-

                  A od kiedy worki na śmieci  potrafią mówić? - spytała zdziwiona dziewczynka.

                 Pewnie, że potrafią ! Ale przejdźmy do rzeczy. Mianowicie, rozejrzyj się , gdzie się znajdujesz. I co powiesz?

                 No, nie wiem, gdzie jestem, chyba w lesie. Choć po tym co widzę, to sama już nie wiem, czy to można tak określić.- Stwierdziła Oliwia

                 No, właśnie. Ja sam też nie jestem pewien. Powiedz mi, chciałabyś, aby twój dom tak wyglądał?

                 No jasne, że nie! Kto by tego chciał? Przecież tu są same śmieci i jest tak ponuro.

                 A widzisz! Ja, niestety, właśnie tu mieszkam. Powinienem stać teraz spokojnie i czekać w kolejce dla rzeczy, które mogą być wtórnie wykorzystane. Pomóż mi kochana, ja już nie chcę tu leżeć !! – błagał o pomoc zmęczony plastikowy worek.

                 Ja mam sprzątać? Ja? Nie, nie umiem, nie chcę ! - wykrzyczała.

                 Dziewczynko! Wygodnie by ci było na takim wysypisku? Chciałabyś tu zostać? No, pomóż mi!- nalegał.

                 Wiesz, chyba masz rację. Gdybym ja miała tu leżeć, to… - skrzywiła się  z obrzydzeniem Oliwka.

          Kilka minut potem wszystkie dzieci pomagały małej bohaterce wynosić śmieci do specjalnej ciężarówki, która zabierała odpadki na ich właściwe miejsce.

          Kiedy wszystko było już gotowe nauczycielka powiedziała do dziewczynki:

                 No, no, gratuluję, kochana. Pokazałaś, że wiesz, iż recykling i ochrona naszej planety jest dla ciebie naprawdę ważna. W nagrodę otrzymujesz medal „Młodego obrońcy przyrody”. Mam nadzieję, iż ta wyprawa czegoś cię nauczyła.

          Po południu, gdy dzieci rozbiegły się do swych domów, nasza bohaterka wracała do mamy, trzymając mocno w dłoni swój medal i myśląc:

          ”Cieszę się, że spotkała mnie taka przygoda. Dzięki niej wiem, że  już nigdy nie wyrzucę papierka na ziemię, będę zawsze dbać o segregacje odpadów i na pewno przyroda stanie się  moim ulubionym przedmiotem. A wszystkim, którzy nie będą dobrzy wobec Ziemi, opowiem moją historię, może uda mi się zmienić ich nastawienie do ochrony środowiska”.

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           




    • Kontakt

      • Zespół Szkolno-Przedszkolny Szkoła Podstawowa w Kaniowie
      • (32)215-73-23
        fax: (32)215-73-23
      • Zespół Szkolno-Przedszkolny
        Szkoła Podstawowa w Kaniowie,
        ul.Batalionów Chłopskich 15
        43 - 512 Kaniów

        Kaniów
        Poland
    • Logowanie